wtorek, 22 grudnia 2015

Przeterminowany post

Po raz kolejny się wycofałam. Brak mi samozaparcia i wsparcia. Brak mi też chyba wiary w siebie. Na szczęście czasem wystarczy impuls, tekst jednej z blogerek lub też zapytanie od kogoś kto czytał "Kasia czemu już nie piszesz? Czekam na nowy wpis."
Z Nowym Rokiem nadeszły plany i postanowienia. Tym razem się nie poddam, nie oleje. Nie będzie wymówek, że brakuje czasu. W końcu to coś co daje mi szczęście! Nie chce żeby po raz kolejny były to puste słowa. W końcówce zeszłego roku działo się dużo i dobrze. Ten Rok będzie lepszy niż wszystkie. Lżejszy. Bedzie mniej stresów a więcej radości. Tak czuje. Tak będzie. Będe miała wiecej czasu na docenienie tego co małe ale zarazem bardzo ważne.

Co prawda bum na Mikołaja oraz choinkę już za nami ale chce się czymś podzielić. Zabierałam się do tego tekstu dzień przed Wigilią. Niestety pierwszy raz w życiu dopadła mnie grypa i zaniemogłam (co dawało mi pretekst do tego by ten post nie ujrzał światła dziennego). Dziś po czyimś kopniaku zmodyfikowałam go i dzielę się z Wami przeterminowanym postem.

Przygotowania do świąt to czas, który ma w sobie troche magii. Zwłaszcza dla najmłodszych. Ja ze swojego dzieciństwa pamiętam, że czekałam na ten okres z wypiekami na twarzy. W rezultacie mojego pomagania było tyle co kot napłakał bo skupiało się to na ubieraniu choinki tylko i wyłącznie. Do kuchni miałam zakaz wstępu. Zawsze mama robiła wszystko sama, ponieważ nie chciała rzekomego bałaganu, który miał powstać podczas mojej pomocy. Ja i bałagan? Nie-mo-żli-we!

Odkąd pojawiła się na świecie Lenor obiecywałam sobie, że będe ją angażowała do pomocy podczas codziennych czynności. Tak robie do dziś. Moje dziecko garnie się do zamiatania podłogi zmiotką, za każdym razem gdy opróżniam zmywarkę to ona układa naczynia bądź sztućce (przy tym wie, które noże są ostre oraz że ma ich nie dotykać). Mopem myje podłoge jak nikt inny w domu a nasz pies ucieka wtedy gdzie pieprz rośnie bo wiecie, nieraz jej kij od mopa upadnie a Haczi do najodważniejszych niestety nie należy...

Raz podczas rozmowy z M. rzuciłam do tel. "kończe, musze zacząć ogarniać ten syf" a Lenor słysząc to gdzieś wybiegła z pokoju. Odwracam się a ona stoi w drzwiach pokoju w jednej rece szufelka w drugiej zmiotka. Pytam "Lena a co Ty bedziesz robić?" w odpowiedzi usłyszałam "mamo sif! Niunia spsiata"

Przy okazji świąt postanowiłam ja zaangażować również do pomocy w kuchni. Tak powstał pomysł na ciasteczka. Ciasto powstało dzień wcześniej i spokojnie sobie dojrzewało w lodowce. Oczywiście składniki do miski wsypywała ona. To nic, że zamiast 2łyżek cukru wsypała 4! Były słodsze święta u nas. A jak pięknie liczyła... jeden.. dwa.. tsy.. ctery!
Następnego dnia wyczekiwała robienia ciastek jak na szpilkach.
Kiedy już się do tego zabrałyśmy mała pannica postanowiła na ok 5cm kwadratowych ciasta przeznaczyc 0,5kg mąki. To jeszcze nic...
Wycinała foremkami tak, że zamiast z jednego placka powstać 15 ciasteczek powstało ok 6!
To też nic...
Kiedy zabrała się za wałkowanie większość mąki znalazła się na jej sukience, twarzy, podłodze i na mnie... Wyglądałyśmy jak córki młynarza. W duchu rzucałam epitetami ale po chwili stanął mi przed oczami obraz jak mama ganiła mnie za każdym razem, że źle, krzywo itd., aż padało "daj nie umiesz ja to lepiej zrobie". W rezultacie do 18go roku życia niezbyt garnęłam się do kucharzenia bo skoro mama lepiej to zrobi...
I tak patrząc na Lene starałam się emanować anielską cierpliwością, chociaż w myślach nadal rzuciłam czasem jakimś mięsem ale przecież nic co ludzkie nie jest Wam obce.
Miała frajde, że ho ho. W końcu wstawiłam ostatnią partie do piekarnika ale Lenor ani myslała odejść od jej kawałka ciasta.. Na szczęście uratowały nas lukrowe pisaki! Kiedy zamachałam ich paczką i powiedziałam, że najpierw kąpiel a potem polukruje ciasteczka w ciagu 10sekund stała w łazience. (To się dopiero nazywa siła persfazji).

Opowiadała całe święta o tym jak robiła ciasteczka. Serce rośnie patrząc na coś takiego. Sama z siebie też oczywiście byłam dumna jak paw. Nie należe do cierpliwych osób. Z Młodą ucze się tego każdego dnia.
Dzieki niej odkryłam, że macierzyństwo z dnia na dzień daje coraz więcej radości. To tranzakcja wymienna. Ja pomagam jej poznawać swiat a ona uczy mnie tego co najważniejsze. Jak być szczęśliwą, doceniać to co mam i cieszyć się z tak prozaicznej rzeczy jak robienie wspólnie ciastek bo to niby takie nic ale w dzisiejszym zaganianym świecie jednak tak wiele...

Pod choinką Młoda znalazła taki oto sprzęt. Radości było, że ho ho. W rezultacie całe święta podróżowaliśmy z jej prezentem.

niedziela, 23 sierpnia 2015

Korpo szczury

Każdy wie jak ważne w życiu jest mieć stabilizacje finansową.
Planujesz wtedy cały budżet. Wiesz czy będzie Cie stać na dodatkowe przyjemności czy też nie.
Gorzej jeśli nagle ta stabilizacja kończy się z dnia na dzień...

Zawsze to ja zmieniałam prace. Rezygnowałam z poprzedniej mając już w zanadrzu coś innego. Lepszego. Ciągłość była zawsze zachowana. Przechodziłam z jednej do drugiej. To dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Wczoraj to poczucie się skończyło.
W tym naszym chorym prawie jest tak, że pracodawca nie musi podawać powodu z którego umowa na okres próbny nie jest przedłużona. Nie usłyszałam nic prócz "na dzień dzisiejszy Katarzyno nie przedłużamy z Tobą umowy".
Choć brałam ten aspekt pod uwagę od pewnego czasu. Bo mam cholerną intuicję, która niestety i tym razem nie zawiodła zrobiło mi się tak najzwyczajniej po ludzku przykro. Poczułam się wykorzystana, zrzuta i wypluta. Było mi tam dobrze. Lubiłam tą pracę. Słyszałam nie tylko uwagi ale też pochwały, więc chyba nie byłam taka do dupy?? Dawałam z siebie max. Nie odmawiałam gdy trzeba było przyjść wcześniej lub zostać. Teraz zadaje sobie pytanie "po co?". To był od początku jak mniemam sposób na funkcjonowanie firmy. Na okres urlopowy przyjęto tyle osób by miał kto zapieprzać a gdy nie byłyśmy już potrzebne usłyszałyśmy "baj baj". Nie tylko ja. Koleżanka, którą przyjęli ze mną również nie ma przedłużonej umowy... Ona niestety usłyszała powód, którego pracodawca oceniając pracownika za jego wykonaną pracę w ogóle nie powinien brać pod uwagę. Cóż... Życie.
Nie jest to tak, że ja sobie nie mam nic do zarzucenia i jestem bezkrytyczna wobec siebie. Wiem, że popełniałam błedy, robiłam coś źle lub nie robiłam w ogóle a potem okazało się, że to było do zrobienia. Zawsze słyszałam jednak, że "my się uczymy i mamy prawo pytać i popełniać błędy".
"Niestety" nie kuliłam też uszu gdy ktoś mi coś zarzucił a nie było to zgodne z prawdą...

Wczoraj byłam kompletnie zdołowana. Czułam się jakby ktoś podciął mi skrzydła. Na szczęście dziś jest już lepiej. Mam przecież plan B.
Te 3 miesiące będę jednak miło wspominała. Dziś widze plusy. Nauczyłam się czegoś nowego. Poznałam kilka świetnych osób. Udało mi się schudnąć. Same pozytywy.

Nic nie dzieje się bez przyczyny. Może to kolejne pchnięcie mnie przez życie w kierunku tego nad czym już dawno myślałam? Głowę mam pełną pomysłów.

Cieszę się też z tego, że Lenor będzie miała mnie tylko dla siebie. Przynajmniej przez ten czas dopóki nie znajdę czegoś nowego...

"...Nie płacz w liście, że los Ciebie kopnął. Kiedy Bóg drzwi zamyka to otwiera okno..."

niedziela, 16 sierpnia 2015

Bo to nadchodzi nocą

Chciałabym by
Słowa nie ranily
Czyny nie ciążyły
Nie mieć
W głowie
Tłoku
Myśli

Nadciągają
Przepychają się
Bolą

Jestem tylko człowiekiem
Coraz głupszym i naiwnym
Z wiekiem
To nie mija mi

Jeśli karma jest suką
Uderzy
Ze zdwojona siła
Gdy będziesz
Spodziewał się
Najmniej

Dopóki
W mych
Żyłach
Płynie
Krew
Poczuje smak
Porażki
Kłamstwa
Będzie we mnie
Gniew

Nienawiści
Przelewa się tama
Żal
Dudni
W skroniach
Intuicja
Przeznaczenie
Głupi pech

Nie chce
Być
Marionetką
Uczuć
Sakiewką
Rybą
Bez głosu
W akwarium
Z kłamstw
Jest bo jest

Nie wierze juz
W te słowa
Zaczynać
Znów
Od nowa
Jaki to ma sens

Jesteś
Tylko człowiekiem
coraz
Głupszym
Z wiekiem
Na błedach
Nie uczysz się

A ja
Juz nie
Ta sama
Głupiutka
Dama
Co wylewa
Morze
Gorzkich łez

piątek, 24 lipca 2015

Smutek puka od środka...

Miał być radosny post o naszym wypadzie nad wodę. Utknął dziś rano gdzieś w połowie, w martwym punkcie... Bo znów zapukał ten smutek od środka...
I zastanawiam się czy znów...czy to fałszywy alarm. Poczułam potrzebę wyrzucenia tego z siebie...
Kilka miesięcy temu na skutek silnego stresu doświadczyłam czegoś, czego nikomu nie życze. Nikomu...
Trudna sytuacja, kłótnia, słyszysz "to teraz radź sobie sama"... Czujesz się jak małe dziecko, przestraszone, potrzebujące wsparcia, słów "będzie dobrze, poradzimy sobie". Dostajesz coś zupełnie odwrotnego. Zrzera Cie strach, płaczesz. Nie Ty nie płaczesz, Ty wyjesz, łkasz i szlochasz jednak na tej osobie to nie robi wrażenia a dorzuca Ci pare gorzkich słów...
Jeszcze o tym nie wiesz ale to początek tego stanu, który będziesz przeklinała do końca swoich dni...
Płaczesz, masz biegunkę, płaczesz, trzęsiesz się z nerwów...aż w końcu organizm nie wytrzymuje i wymiotujesz.
W tym kimś obok chyba coś pęka bo próbuje Ci jakoś pomóc... Daje wodę, coś na uspokojenie, magnez i mówi, że przeprasza, że dacie radę razem bo to Wasz wspólny problem... Łkasz jeszcze bardziej i się trzęsiesz. Każe Ci głeboko oddychać. Powoli, bardzo powoli się uspokajasz... Kładziesz się do łóżka. Znów płaczesz. Nie cieszy Cię nawet widok Twojego ukochanego dziecka.
Następny dzień rano. Wstajesz. Płaczesz robiąc kawę, płaczesz patrząc w lustro, płaczesz gdy widzisz swoje dziecko. Zbieracie się z dzieckiem do wyjścia bo przecież musisz ją zaprowadzić do babci a sama pójść do pracy... 300m jest dla Ciebie ciężkie do przejścia. Droga, którą pokonywałaś w jakieś 10min zajmuje Ci 25min do pół godziny. Nie cieszy Cie uśmiech Twojej pociechy. Nie chce Ci sie z nikim gadać. Gula w gardle dusi Cie nieustannie...
W pracy klienci zadają pytania. Bo przecież Ty zawsze taka uśmiechnięta, radosna byłaś...
Słyszysz "weź się w garść, inni mają gorzej". Nie potrafisz. Płaczesz po kątach, jesteś jak w letargu... Ten stan utrzymuje się jakieś półtorej tygodnia. Nie masz już siły... Najgorsze jest nocą i rano. Pojawiają się te myśli... O tym żeby to zrobić, myślisz o dziecku, nie pojawia się nic prócz łez, to cholerne uczucie, że nawet Twoj najwiekszy Skarb nie kieruje Cie na inne tory niż "te" myśli... Koszmar.
Decydujesz się na pójście do lekarza... Dzwonisz. Słyszysz "przykro mi nie mamy miejsc, a co sie dzieje?" Opowiadasz w trzech słowach. Jesteś zarejestrowana na popoludnie. To daje Ci jakąś nadzieję na to, że ten stan się w końcu zakończy, że nie będziesz już musiała wśród bliskich udawać, że się trzymasz, skoro tak nie jest...
Przychodnia. Tłum ludzi. Siadasz gdzieś na uboczu, wkładasz słuchawki do uszu i próbujesz muzyką zagłuszyć gulę w gardle. Nadchodzi Twoja kolej. Wchodzisz do gabinetu. Pani Doktor zadaje pytanie co się dzieje... Po policzkach strumieniami leją się łzy. Robi mały wywiad. Pyta czy wolisz terapię czy leki. Mówisz, że leki, coś co szybko postawi Cie na nogi, po czym będziesz mogła spać bo nie możesz sobie pozwolić na wolne w pracy i masz małe dziecko...
Pyta o myśli samobójcze. Odpowiadasz twierdząco i zalewasz następnym potokiem łez... Pyta czy z kimś mieszkasz. Mieszkasz, pewnie, że tak, ale czujesz się samotna jak nigdy. Słyszysz słowa od kobiety za biurkiem, żebyś się nie martwiła. Da Ci coś co nie jednego postawiło na nogi. Skończą się też Twoje problemy ze snem...
Wychodzisz z gabinetu zaryczana. Pani pielęgniarka uśmiecha się do Ciebie delikatnie, w jej oczach widzisz współczucie.
Kierunek- apteka. Bierzesz pierwszą tabletkę i po 20min nie ma z Tobą kontaktu. Czujesz sie jakoś tak dziwnie, spokojnie, obojętna. Zasypiasz. Następny dzień jest lepszy, już tylko czasem czujesz tą gulę w gardle. Po kilku dniach pojawia się nawet uśmiech. Tylko domownicy są na "nie" przez Twój brak kontaktu z otoczeniem po ok 20min od połknięcia tabletki.
Mijają dwa tygodnie, zgodnie z zaleceniem lekarza zaczynasz je odstawiać.
Powoli.
Stopniowo.
Cała tabletka.
Pół.
Ćwiartka.
Zero.
Odstawiłaś.
Jest lepiej. Dużo lepiej. Problemy choć są, stały się mniejsze. Cieszy Cie to, że masz piękną zdrową córkę. Droga do pracy nie jest już dla Ciebie jak wyprawa na Everest...
Tysiące, miliony ludzi też tak czuły bądź czują teraz. Wstydzą się o tym mówić. Wstydzą się pójść do lekarza, bo przecież nie są wariatami. I nagle tragedia. Każdy się dziwi dlaczego, jak to możliwe...
Kiedy widzisz, że w kimś zachodzą nagłe zmiany, że nagle jego światem staje się smutek nie odwracaj się i nie wyśmiewaj bo ten smutek kiedyś do Ciebie może zapukać od środka...

piątek, 17 lipca 2015

Korpo matka

Pracujące matki. Pełno ich. Każda musi podzielić swój czas na prace, dom, czas z dzieckiem, czas z mężczyzną, jeszcze jakby znalazła chwilę wytchnienia dla siebie byłoby cool...
Te nie pracujące a "siedzące w domu" też są na pełnym etacie... Bo przecież jak siedzą z dzieckiem to "odpoczywają i nic nie robią" wiec wymaga się od nich więcej w obowiązkach domowych...
Ja aktualnie pracuję na pół etatu z porywami do 3/4. Dorabiam na kelnerowaniu. Pogodzic to muszę z czasem dla Lenor. Dni wolne staram się wycisnąć jak cytrynę. Na maxa. Ostatnio gdy chciałam po pracy wyjść z moją gwiazdą na spacer a ona protestowała przy ubieraniu się (zawsze jest ten sam schemat) usłyszałam od jej tatusia " chcesz ją zabrać bo jutro idziesz na nockę i będziesz miała wyrzuty sumienia". Oburzyłam się ale gdy głebiej to przeanalizowałam, przetrawilam... Miał rację. Co kilka dni borykam się z wyrzutami sumienia. Smutno mi, że nie będę mogła być obok gdy się obudzi lub gdy zasypia. To nie ja będe uczestniczyła w rytuałach wieczornych: kąpiel, mycie ząbków, czytanie bajki. Ostatnio gdy pojechałam kelnerować na weekend przeżywałam to. Nie miałam zbytnio czasu na myślenie ale w niedziele po 1,5h snu dopadł mnie kryzys i czułam gulę w gardle gdy myślalam o Lenie. Poczułam tą pieprzoną niesprawiedliwość, że muszę tak charować by zapewnić jej względy byt. I tą zazdrośc do tych matek, które w tym czasie siedziały ze swoimi pociechami. Nie byłam w tym odosobniona. Nie ja jako jedyna zostawiłam w domu dziecko na cały weekend. Koleżanka z kelnerowania opowiedziała mi pewnej rozmowie, którą przeprowadziła z córką, gdy kolejny raz jechała do pracy na weekend :
X: mamusiu musisz znów jechać do pracy? Zostań z nami.
Y: kochanie muszę, wiesz, że jak nie pojadę nie będę Ci mogła kupić tego, tamtego itd...
X: ale ja nie chcę tego wszystkiego, nie muszę mieć tych rzeczy, oddam Ci moje oszczędności tylko zostań z nami...
Miałam w oczach łzy. Komentarz jest zbędny. W takich momentach cieszę się, że Lenor jeszcze tak dobrze nie mówi... Serce by mi pękło na milion kawałków. Mówi się "coś za coś" ale nikt nam nie wróci tych chwil spędzonych osobno... Każdego dnia dziecko uczy się czegoś nowego, odkrywa świat na nowo.. A my nie mamy możliwości bycia obok.
Ostatnio w niedziele podszedł do kasy klient i zapytał czy gdyby zapach perfumy nie odpowiadał osobie dla której ma to być prezent w razie w jest możliwość wymiany?.. Odpowiedziałam, że tak. I potem nagle ni z gruchy ni z pietruchy wystrzelił z zapytaniem " dlaczego Pani pracuje w niedziele??" Cisnęło mi się na usta "a dlaczego Pan robi w niedziele zakupy?!" Ale odpowiedziałam neutralnie, z uśmiechem "takie mamy czasy". Nigdy nie wiadomo czy to nie tajemniczy klient...
I tak zasuwam jak ta mrówka godząc prace, kelnerowanie i dom... Słysze miłe słowa od ludzi typu "pracowita dziewczyna, zaradna"
albo zdziwienie pt. "Jak Ty dajesz rade?!" A no daje. Albo czasem i nie daje rady, wtedy ryczę z bezsilności, z niesprawiedliwości, ze zmęczenia"...
Żyję od dnia wolnego do dnia wolnego. Kiedy ów nadchodzi staram się go przeżyć w iście gwiazdorskim stylu. Jakby miał być ostatni. Pieprzę wtedy stertę naczyń, kurz, pranie w pralce, pieprzę czasem też obiad. Wyciskam dzień jak cytrynę, ładuję akumulatory. Zwalniam, uśmiecham się, zaciągam się powietrzem i żyję. Nie patrząc na nic. Cieszę się tym co mam. TU i TERAZ! I WIERZĘ W TO, ŻE KIEDYŚ LOS SIĘ ODWRÓCI I NADEJDĄ LEPSZE CZASY !!!!

sobota, 11 lipca 2015

Kocham takie dni

Po weekendzie w pracy bardzo ale to bardzo potrzebowałam takiego dnia.
Zwykle gdy sobie coś zaplanuję, zawsze jest tysiąc innych spraw do załatwienia i plany ida w czorty. Tym razem powiedziałam sobie, że choćby nie wiem co i tak pojedziemy. I pojechaliśmy. Ok 20km od Strzelina znajduje się Łowisko Strachów. Podczytałam to miejsce u jednej z blogerek. Postanowiłam, że pojedziemy tam w najbliższym czasie, ponieważ jest to naprawde niedaleko a widoki na zdjęciach zachęcały by na własne oczy to zobaczyć. Prognoza pogody nie była zbyt optymistyczna ale co tam. Jedziemy i już. Lenor była marudna bo przegapiła swoją drzemkę ale miałam do niej tyle cierpliwości jak nigdy. Ubrałam. Naszykowałam torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami. Pojechaliśmy. W drodze zasnęła. Dojechaliśmy na miejsce. Odrazu wyrwało się z moich ust "wow jak pięknie".
Parkując samochód zauważyłam tabliczke "w dniu dzisiejszym lokal nieczynny z powodu rezerwacji". Nie zniechęciłam się. Poszłam i zapytałam czy lokal jest czynny. Gospodarz powiedział, że tabliczka jest odstawiona na bok. Dają ją przed bramę gdy jest rezerwacja.  Jupi.
Co prawda wyciągając Lene z auta zakłóciłam jej sen i zaczął się ryk ale szybko odwróciłam jej uwage. Przywitał nas ciepło również psiak właściciela łowiska. Nie odstępował nas na krok. Nie zdarzyłam go jednak uchwycić na zdjęciu. W późniejszym czasie dołączył do niego również kot. Lena oszalała. Uwielbia koty. Nie mam pojęcia skąd jej się to wzięło. Ja jestem wobec nich trochę nieufna jednak ten okazał sie bardzo przyjazny.
W oczekiwaniu na zamówionego pstrąga udaliśmy się na wysepkę w celu zrobienia kilku fotek. Trochę nas poniosło. Wyszło ok 100 zdjęc. Ale tego miejsca nie da się nie fotografować. Byliśmy tam sami. Cisza, spokój. Odpoczęłam jak nigdy. Wszystko bez pośpiechu. Bez spięć. W powietrzu unosiła się przyjazna atmosfera. Widoki malownicze. Uwielbiam takie miejsca. Ładuję w nich baterię by mieć siłe znów pędzić.
Lenor zauważyła zwierzaki. Są tam gęsi, króliki oraz dwa piękne pawie. Niestety nie chciał nam pokazać swego cudownego ogona ale i tak robił mega wrażenie. Matka jak to matka popisała się. Czym? Znajomościa zwierząt. Pokazywałam Lenor kaczki. Tak mi się zdawało, że to one. Mówie "Lencia jakie ładne kaczuszki zobacz". Pan, który nas mijał uśmiechnął się i powiedział "to gęsi". Dacie wiare? Jedyne co mogłam rzucić to " Haha odrazu widać, że mieszczuchy przyjechały"... Niby farbnięta na brąz ale ten blond jeszcze ciągle ze mnie wychodzi.
Nadszedł czas na jedzenie ryby. Niezbyt wierzyłam w to, że moja gwiazda ją tknie bo zawsze była z tym rodzajem dań na bakier. Ja osobiście gdy spróbowałam byłam wniebowzięta. Pyszny pstrąg! Idealnie przyprawiony jak dla mnie. Dodam, że Lenor też jadła. Spróbowała wydała z siebie to swoje "mmm mniam" i zajadała się! Matce w spadku zostawiła resztkę, frytki i surówkę z białej kapusty.
Danie było podane na szklanym półmisku w kształcie ryby. Generalnie cieszyło oko. Szkoda tylko, że do wyboru są tylko frytki ale i tak było pysznie.
Dodatkową zaletą tego miejsca jest to, że można sobie zarezerwować wyspę, zpędzić tam cały dzień, zrobić sobie grila lub piknik. A na noc zostać w wynajętym pokoju lub domku. Z tego co się dowiedzieliśmy miejsce to cieszy się dużym zainteresowaniem, bo terminy do końca drugiej połowy sierpnia są już zarezerwowane. Naprawde z czystym sumieniem POLECAM! Wyjechaliśmy stamtąd zrelaksowani i uśmiechnięci a Lenor ani myślała wsiadać do auta. My napewno tam wrócimy. Już planuje namówić znajomych by wybrać się tam razem z dziećmi i poprostu odpocząć. Zapewne takich miejsc jest na dolnym śląsku całe mnóstwo, zamierzamy odwiedzić w najbliższej okolicy jeszcze kilka z nich.



niedziela, 28 czerwca 2015

Dlaczego nie?

Podejrzewam, że nie jedna osoba, która jest w posiadaniu cudu zwanego dzieckiem zapewne spotkała się z pytaniem "to kiedy następne?"  Są tacy co odpowiadają "za jakiś czas, niech troche podrośnie". Inni " nie ma na co czekać najlepiej jedno po drugim i potem z głowy". A jeszcze innie mówią kategorycznie "Nigdy!"
Ja pół roku temu chciałam, bardzo chciałam żeby Lena miała kiedyś rodzeństwo... Zmieniłam zdanie z kilku jak na ten moment powodów:

BRAK MI SIŁ
tak zwyczajnie. Po powrocie z pracy odrazu uczepi Ci sie nogi ten mały dziecior i mamo to, mamusia tamto. W zlewie piętrzą sie naczynia, na podłodze okruszki, kredki klocki i sierść, pranie zalega i prosi "poskładaj mnie". Choć chciałabyś to zrobić odrazu- nie da się. Gdy pomysle, że miałabym siedzieć z niemowlakiem i Lenor, która próbuje skupić na sobie całą uwagę a do tego tysiąc dochodzących obowiązków -oszalałabym. Co prawda niektórzy mówią, że przez rok wtedy byłabym w domu i nie musiała się szarpać między pracą a domem tylko mogłabym poświecić czas dzieciom i sobie. Sobie? Oh naprawde? Jakie to proste mówić tak komuś kto nie ma dzieci, lub ma ale w ich wychowaniu uczestniczył tyle co nic. W tym momencie z jednym dzieciem jest mi ciężko wygospodarować czas na samotne wyjście. Fakt zdarza się kiedy to w pojedynke ruszam sprintem do mięsnego lub spożywczaka by potem pędem wrócić do domu i szykować zerkając na zegarek obiad bo jest 11.55 a ja na 13ta do pracy. W tym czasie Lena plącze się po kuchni i chce żeby się z nią bawić a ja mam wyrzuty sumienia, że nie mam czasu skupić na niej całej mojej uwagi tylko rzucam jej jakieś ochłapy... A gdyby była dwójka? Sumienie by mnie zerzarło!

BRAK ORGANIZACJI
jest moja bolączką. Jestem totalnie niezorganizowana a w dodatku mam skleroze. Zazdroszcze tym wszystkim matkom, które w kalendarzu planują każdy następny dzień co do minuty... Próbowałam, naprawde. Miałam 3 kalendarze. Każdy to niewypał. Poki co jest progres bo chociaż mam notes. Spisuje w nim grafik z pracy bo jak miałam w tel to czasem zakręconej matce było ze zdj ciężko określić czy kreska jest na 12tej czy na 12.30 a czasami w ogóle zdarzało mi się tam zajrzeć przed pójściem spać co by wiedzieć na którą budzik nastawić. Trochę to ogarnęłam. Teraz wiem dzień wcześniej czy mogę sobie pozwolić przed pracą na samo zrobienie obiadu czy dodatkowo uda mi się pójść na spacer z Leną. A gdyby była dwójka i tak nieogarnięta matka jak ja? Przepadlibyśmy jak nic! Więc po co się dotaktowo stresować i sobie życie utrudniać?

FINANSE
to chyba najważniejsza kwestia. Nie sztuka sobie zrobić dzieciora. Potem drugie, trzecie, kolejne. Sztuką jest im zapewnić względny byt. Wychować tak żeby niczego im nie brakowało. Gdy jesteś na wynajmie i nie masz własnego kąta na ziemi a pracujesz na śmieciowej umowie jest ciężko. Zapewnić byt jednemu dziecku to jest koszt a co dopiero dwójce. Nie oszukujmy się. Dziecko do końca życia będzie dla rodzica kosztem. Dla tego który nie wychowuje na "zasadzie "odchowu świń" oczywiście. Ja chyba wole dać jednemu to czego potrzebuje i spełniać jego zachcianki w miare moich możliwości niż potem dwójce tłumaczyć, że nie moge im obydwojgu kupić tak drogiej rzeczy bo mamusi nie stać.

EGOIZM
Ktoś kto to czyta pewnie powie, że nie kieruje sie dobrem dziecka tylko swoim. A kto powiedział, że dziecko musi mieć rodzeństwo? Chodzą słuchy, że będzie samolubnym, rozpieszczonym bachorem, który nie docenia tego co ma a na reszte patrzy z góry. Są takie przypadki ale to od nas rodziców zależy, jaki mu damy przykład, jak ukierunkujemy, jakie wartości wpoimy. Znam wielu jedynaków i jedynaków, którzy są wspaniałymi wartościowymi ludźmi i wcale nie uważają, że zostali skrzywdzeni bo nie mają rodzeństwa.
Tak jestem egoistką. Myśle o sobie i swojej wygodzie. Daję sobie szanse na realizacje pomysłów i zachcianek, które mam w głowie a nie tylko babranie sie w pieluchach. Nie mam nic do matek, którym to sprawia przyjemność. Ba! Chwała im za cierpliwość i wytrwałość. Jeśli taka kobieta czuje się spełniona ok. Nic mi do tego.

INTYMNOŚĆ
Lenor jest specyficzna. Jeżeli chodzi o chwile intymności jest mistrzynią ich zakłucania. Ma niesamowitą intuicję co do momentu, w którym ma się obudzić by przerwać małe co nieco w takiej chwili, że matka ma ochotę walić głową w ścianę a jej irytacja osiąga apogeum! Jednak matka jak to matka zagryza zęby i "jakoś" sfrustrowana żyje dalej... nie wpływa to niestety korzystnie na stosunki damsko-męskie.
I nie chodzi tylko o intymność łóżkową. Mam na myśli też taką w pojedynkę, kiedy to zwyczajnie ma się ochotę na oddanie się zabiegom pielęgnacyjnym typu depilacja, maseczki, manicure... Nie ma szans-stanie Ci taka w łazience, otworzy drzwi od kabiny prysznicowej i powtarza jak mantre wyjąc przy tym niemiłosiernie  "mamo oć". Druga syrena alarmowa w łazience naprawde jest mi zbędna.

I tak pół żartem, pół serio streściłam powody, dla których obecnie nie zdecydowałabym się na drugiego potomka. Nie wiem co musiałoby się stać żebym zmieniła zdanie.
A rodzicom, ktorzy decydują się na kilkoro dzieci, czują się spełnieni w tym i radzą sobie bez większych komplikacji powinno się serio stawiać pomniki. Chylę czoła!

wtorek, 23 czerwca 2015

Dzień taty...

23 czerwca. Co roku tego dnia każdy obdarowywuje swoich ojców, tatusiów prezentami, życzeniami...

Ja w dym dniu każdego roku od 2000go wedruję na cmentarz. Zapalić znicz. Zatrzymać się na chwile. Pomyśleć. Powiedzieć mu pare słow... Wiem, że opiekuje się mną na swój sposób. Patrzy tam z góry.
15lat temu zadawałam sobie pytanie "dlaczego?! Za co?! Dlaczego on?!". Miałam 10lat. Z perspektywy małej dziewczynki to była ogromna niesprawiedliwość!
Pojechał do pracy, nie potrafił siedzieć w miejscu. Nawet po pobycie w szpitalu. Pojechał na swoim rowerze... I tam dostał zawału. Już nie wrócił. Próbowali go reanimować na miejscu ale.. Zmarł w karetce bo ponoć nie mieli odpowiedniego sprzetu...
pamiętam powrot siostry do domu. To w jakim była stanie. Pamietam moja mame. Osunęła się po ścianie szlochając i krzycząc.
Później już tylko pogrzeb. Traumatyczne dla dziecka zdarzenie. Nie wiem co mówił ksiadz, nie wiem jak tam dotarłam. Nie wiem nawet kto był obok. Zapewne rodzina. Najbardziej zapadło mi w pamięć gdy opuszczali trumne do grobu i zasypywali piachem. Dopiero wtedy tak naprawde do mnie dotarło, że taty już z nami nie ma... Do tej pory gdy jestem na pogrzebie omijam ten moment. Stoje gdzieś na tyłach by tego nie widzieć... A jak już musze... Przypomina mi się ten dzień lutowy z 2000go roku. Zalewam się łzami. Nawet teraz gdy to pisze.. Widzę przez mgłe te literki... Bo czy można sie kiedykolwiek pogodzić ze śmiercią rodzica?

Tato. Kim był dla mnie? Zawsze gdy gmeram we wspomnieniach był bohaterem. Tyle robił w tej swojej pracy. Był taki silny. Pracował na budowie. Wiecznie opalony. Usmiechniety z platającymi sie wokolo niego psiakami. Miał dobre serce. Zwierzęta do niego lgneły. Ludzie też. Czesto go odwiedzałam w tej pracy. To co budował stoi do dziś. Zawsze gdy przejeżdżam przez Mikoszów niedaleko Strzelina mówie : widzisz ten dom i ten budynek? To budował moj tata. Skakałam po tych fundamentach.
zawsze rozpiera mnie duma.

Jego powroty z pracy wyglądały tak, że zawsze wyczekiwałam i pytałam co dla mnie ma. Miał. Za każdym razem. Jednego razu gdy akurat miałyśmy z koleżankami etap na chodowanie w pudełkach ślimaków to właśnie tato po pracy przywiózł mi ich kilka w wiadereczku. Och radość była ogromna.

I choc nie pamiętam tego jak mnie przytulał kiedykolwiek wiem, że mnie kochał. Na swój sposób. Nigdy nie krzyczał. Był uosobieniem spokoju. Raz jedyny gdy oglądał dziennik w tv a ja byłam za głośno. Wtedy krzyknął. Wiadomości, teleekspres to była jego świetość. Celebrował to zawsze.
Lubił spacery. Mam pełno zdjęć właśnie z nim na spacerze.
Gotował w domu też on.
Pewnego razu przywiózł do domu królika. Nie pozwoliłam go zabić. Karmiłam go chlebem i trawą. Potem ponoć uciekł. Teraz wiem co się z nim stało. Ale kiedyś dzieki tacie wierzyłam, że to ja go uratowałam od zjedzenia.

Róźnie mowimy tato, tatuś, tatul, ojciec... lub co gorsza: Stary- gdy słysze jak ktoś tak mówi zalewa mnie krew i szłag mnie trafia.
Utarło się takie durne mówienie o rodzicach. Dla mnie były i będą brakiem szacunku. . .
Wynika to zapewne z tego, że nie doceniamy tego co mamy, póki tego nie stracimy.

Może właśnie dlatego, że ja sama wychowywałam się bez ojca nie miałam odwagi na to by moje dziecko też pozbawić tej ważnej części jej świata? Z wyboru. Nie z powodu śmierci. Poprostu z wyboru "bo nam nie wyszło...". W dzisiejszych czasach tak łatwo nam ludziom dorosłym decydować za tego małego człowieka czy będzie miał mame na codzień a tate na weekend. A móże taty nie będzie w ogóle bo zatracił się w nowym życiu i dla pierwszego dziecka nie ma już czasu...

Nie ważne jak traci się tatę...Dla małej istoty to zawsze pozostanie, do końca życia- tragedią.

sobota, 20 czerwca 2015

Kochana córeczko...

Już jakiś czas temu powstał w mojej głowie ten pomysł. Przez pewne sprawy, bieg codzienności jak zawsze realizacja przeciągnęła się w czasie.

Ostatnio myślałam nad blogiem. Po co w ogóle go założyłam? Zamysł był taki by Lenor miała kiedyś pamiątke. Skoro to jest dla niej wpadłam wiec na pomysł, że raz w tygodniu będę pisała post do niej w formie listu. O uczuciach, planach, śmiesznych sytuacjach, o tym czego się nauczyła oraz o tym czego ja nauczyłam sie od niej i dzięki niej. Dziś, po pewnych sytuacjach z ostatniego czasu dopadła mnie chęć napisania właśnie tego listu:

Kochana córeczko!

   Jesteś z nami już na tym świecie dwa lata i 4miesiące. Za każdy dzień dziękuje Bogu. Te, które jest mi dane z Tobą spędzić od Twojego przebudzenia do momentu aż wieczorem zaśniesz dają mi siłe. I choć nie zawsze są takie jakbym tego chciała, bo czasem ja mam gorszy dzień a niekiedy i Ty.. No cóż jesteśmy tylko ludźmi.
  Dziś córeczko chciałabym Ci coś obiecać. Nie chce by były to tylko puste słowa. Gdybym jakimś cudem zeszła ze swojego toru myślenia otworze sobie ten list i mam nadzieje znów wrócę na dobre tory.
obiecuję Ci, że zawsze ale to zawsze będę starała się Tobie pomagac. Nie chodzi o pomoc finansową, choć to oczywiście w miare możliwości również. Za każdym razem gdy przyjdziesz do mnie z jakimś problemem postaram się Cię nie oceniać a wesprzeć przytuleniem i dobrym słowem. Nigdy ale to nigdy nie pozwole na to by Twoje wychowanie było na zasadzie "odchowu świń" czyli do 18tki dam Ci dach nad głową a potem wek radź sobie sama. Gdybym jakimś cudem zboczyła z tej ścieżki posadź mnie na krześle pokaż mi ten tekst i powiedz " mamo obiecałas"...
   Zawsze gdy będziesz mnie potrzebowała postaram się być. Jesteś moim dzieckiem i zawsze nim będziesz. Nawet gdy dorośniesz. Co roku postaram się pamiętać o Twoich urodzinach i dniu dziecka. Gdybym kiedyś zapomniała podrzuć matce staruszce lecytyne bo móże pamięć już nie ta będzie.
  Pamiętaj, że zawsze jestem i będę dla Ciebie. Moje ramiona są zawsze otwarte. Nie wstydź się przyjść porozmawiać o tym co Cie boli, niepokoi... Nie mam takiej drugiej miłości w życiu jak Ty i uwierz mi, że cokolwiek by się nie działo, jakiej decyzji lub błedu byś nie popełniła ta miłość będzie trwała i niezmienna. Pamiętaj...

                   Kochająca zawsze mama.

P.S. Mam nadzieję, że mi powiesz kiedyś czy mi się to udało...

piątek, 12 czerwca 2015

Rowerowe love

Jakiś czas temu gdy mijałam sklep rowerowy w drodze do pracy zwróciłam uwagę na plakat "dziewczyny na rowery!". I Przypomniałam sobie siebie z przed 3-4 lat...
Zawsze lubiłam rowerowe wycieczki. Nie miałam tylko odpowiedniego sprzętu. Pewnego razu gdy zobaczyłam pewien model mtb.. Zakochałam się. Już wiedziałam, że to on kiedyś będzie mój.. Po niedługim czasie udało mi się go zakupić na raty. Był idealny. Jazda na nim była lekkością. Stworzony specjalnie dla mnie. Zatraciłam się w nim... Pracowałam wtedy w systemie 4h pracy, 4h przerwy i znów 4h pracy. Każdą przerwę gdy dopisała pogoda wykorzystywałam na rowerowe wypady. Byłam wtedy szaleńczo zakochana nie tylko w moim jednośladzie... Po jakimś czasie chłopak zostawił mnie z dnia na dzień. Został mi wiec mój Kubuś. Tak go nazywałam ponieważ mój dwukołowiec był marki cube. Uratował mi wtedy życie. Dosłownie i w przenośni. Przeżyłam nie małe załamanie... Ale ponieważ na studiach akurat przerabialiśmy z psychologi sposoby radzenia sobie ze stresem... Stwierdziłam: co mam do stracenia? Spróbuje. I tak jeździłam. Na początku tylko w czasie przerwy. Później również ok 4h po pracy. 100Km to był dla mnie dziennie standard. Uwielbiałam to. Wiatr we włosach, muzyka w uszach i te nogi jak z waty gdy z niego schodziłam. Tak tak. To nie była zwykła jazda. Gnałam na ile mi sił starczało...Czułam się wolna. Mimo bólu i sprzecznych w sobie emocji byłam szczęśliwa... A gdy wracałam do domu nie miałam czasu na myślenie i rozpamiętywanie tego co było, dlatego, że zwyczajnie zasypiałam...
Po zajściu w ciąże rower poszedł zupełnie w odstawkę. Wróciłam do niego jakieś pół roku po porodzie. Było to kilka wypadów. Potrzeby Leny i zajmowanie się nią stanęły na piedestale. A gdy wracałam zmęczona z pracy wolałam poświecić czas jej.
jakieś 2miesiące temu złapałam bakcyla na rower miejski. Znalazłam na olx niedrogi, biały. Taki jak chciałam. Oddałam go w ręce znajomego, który się nim odpowiednio zajął. Nie zdążyłam tylko dokupić wiklinowego koszyka ale i tak był piękny..
Dlaczego BYŁ a nie JEST?  Niekiedy nasza sytuacja zmusza nas do tego by coś po prostu sprzedać... Gdy mam w domu dwa rowery i stoją, ja niezbyt często na nich jeżdżę a to żeby je sprzedać by zabezpieczyć się finansowo? Wiadomo co wybrałam.. Rowerem dziecka nie nakarmię. Roweru na pupe zamiast pampa też jej nie założę... Proste... Choć nie przyszło mi to łatwo obydwu już nie mam. Zostały mi zdjęcia i wspomnienie, których nikt mi nie zabierze. Ale ponieważ było i jest to moje love... Tęsknie.
Wierzę jednak mocno w to, że los się jeszcze odwróci i kiedyś znów wsiąde na rower, czując wiatr we włosach i słuchając muzyki...
 

wtorek, 9 czerwca 2015

Strach się bać!

Każdy ma jakieś swoje strachy, lęki,  fobie. Mniejsze lub większe. Ludzie boją się np. wysokości, małych pomieszczeń,ptaków, myszy, szczurów, kotów... Można tak wymieniać i wymieniać.
A czego boi sie Lenorkowa mamuśka?

Wiem, że wszystko co teraz napisze, może zostać użyte przeciwko mnie ale co mi tam... Pośmiejcie się.

Każdy ma jakiegoś bzika, każdy jakieś fobie ma, u mnie wtedy jest panika, krzyki piski oraz szał...

Pamiętam jak dziś. Lenka miała jakies 3-4 miesiące. Przebierałam ją na łóżku. Na oparciu leżał becik. Służył nam jako podkładka w czasie przebierania pampa lub jako kołderka w czasie snu. Nagle patrze a na beciku jest jakaś czarna włóczka. No to wiadomo trzeba ją strącić. Ale, ale! Ku mojemu zdziwieniu owa włoczka zaczęła się ruszać!!! Takiego rabanu narobiłam że... (Pisk naprzemian z "o boze!o matko! Aaaa! Łaaaa!) w między czasie cisnęłam becikiem z tą "włóczką" w drugi koniec pokoju i uciekłam z nagusieńkim dzieckiem do drugiego pomieszczenia. Darłam się w niebogłosy. Tatuś Lenki tak jak spał tak wstał na równe nogi i zapytał z przerażeniem " jezus maria co się stało?!" Na to ja " blagam Cie zabierz to, ja tam nie wróce dopoki tego nie zabijesz". Popatrzył jakbym spadła z ksiezyca i zapytal " ale czego?!" oczywiście ja otrzepując się z obrzydzeniem odparłam " tam jest pająk! Taki gruby i duży nie wróce tam z Leną. Fuj! Idz go zabij" i co w odwecie usłyszałam ?? "Boże kobieto jesteś walnięta! Takiego rabanu narobiłaś, myślałem że Lena ci upadła na podłoge!"
oświadczyłam mu stanowczo, że nie wróce tam dopóki go nie unicestwi. On ku mojemu zdziwieniu wykazał się mimo wczesnej pory niezwykłym bohaterstwem.. Wział odkurzacz i wciągnął pajęczysko. Nabijając sie przy tym ze mnie w najlepsze..." hmm  w sumie, no upasiony był". Na koniec kazałam mu jeszcze rure od odkurzacza taśmą zakleic co by skubaniec nie wylazł.

Taka ze mnie bohaterka. Nigdy nie lubiłam pająków i wszelkiego robactwa. Ćmy, która wleci do domu też się boje...

Żeby było śmieszniej szczura i myszy już nie. Kiedyś byłam na koloni i spaliśmy tam nad jeziorem w namiotach polowych. Grasowały tam takie słodkie brązowe myszki. Jedna miałam na rękach. Miała mięciusieńkie futerko...
Taka jestem pokręcona. I żeby nie było. Boje sie tylko tych grubych czarnych i wstretnych. Te domowe z chudymi nóżkami jeszcze toleruje. Co prawda nie wiekszego niż 4cm ale toleruje i nie dygocze na ich widok...

Za to Lenor ma teraz etap "mamusia muka bojem siem!" (mamusia mucha boje sie) i też irracjonalne to się wydaje bo jak pszczoła leci lub osa to woła "o mamusia maja!" naoglądało się dziecko pszczółki maji...
Po mnie ma ten wybujały strach chyba. Coś jej w genach przekazałam jednak albo z mlekiem matki wyssała...

niedziela, 7 czerwca 2015

Zadra

Znacie to uczucie? Dzieje się coś a Wam się zdaje, że to już kiedyś było. Tak to dejavu...

Czytasz wiadomość.

Robi Ci się gorąco. Serce wali jak oszalałe. W duszy Rozdrapują się stare rany. Otwierają się. Gryzą od środka. Bolą. Uwierają...

Chce Ci się wymiotowć i tracisz apetyt. A najgorsze jest to, że znów czujesz się jak idiotka. Bo ktoś próbuje ją z ciebie zrobić. Wiesz, że masz racje. Ten ktoś też to wie ale się nie przyzna. Idzie w zaparte. A Ty się męczysz. Przypominasz sobie sytuację, w której byłaś emocjonalnym wrakiem. Serce krzyczało tak a rozum podpowiadał nie... I co? I serce wygrało. A teraz rozum sobie z ciebie szydzi. Śmieje Ci się w twarz...
A ty zastanawiasz się ile tym razem wytrzymasz i jak daleko to zajdzie. Czujesz strach, żal i złość. Wszystko przeplata się ze sobą naprzemian. Aż w końcu próbujesz usprawiedliwiać. Wroć. Nie na to nie ma usprawiedliwienia. Już to przerabiałaś. Wiesz, że od tego jeden krok do....
Łzy cisną się do oczu. Zaciskasz powieki najmocniej jak potrafisz by nie usłyszeć gorzkich słow drwin...
Idziesz zapalić papierosa ale wiesz, że to i tak cie nie uspokoi...

Robi ci się gorąco. Serce wali jak oszalałe. W duszy rozdrapują się stare rany. Otwierają się. Gryzą od środka. Bolą. Uwierają...

I czekasz co przyniesie jutro. Bo wiesz, że jesteś czarownicą. Wyczujesz coś zanim to się stanie swoim niepokojem. A to co ma wyjść zawsze wyjdzie... Bo kłamstwo ma krótkie nogi...

środa, 27 maja 2015

Jedno słowo

Słowa. Niektóre wywołują uśmiech lub powodują euforie. Inne nieprzemyślane, wypowiedziane pod wpływem emocji potrafią zranić. Niekiedy mowimy, że są niewiele warte. Ważniejsze są czyny. Prawda.
Są jednak takie słowa, które każdy chciałby usłyszeć bo są właśnie dopełnieniem tych czynów. Kropką nad i.

Odkąd pojawiła się Lenor waże słowa. Zastanawiam się przed każdym wypowiedzianym. Zwłaszcza gdy jest niegrzeczna, coś zbroi a ja kipie ze złości. Zanim coś wtedy powiem zastanawiam się, czy jej to nie zrani, czy nie pozostanie w jej pamieci coś, co palne w nerwach. Czy nie będzie się potem mnie bała.

Ja się bałam. Bałam się pasa, krzyku, kary. Bałam się tego, że jakiś pan mnie zabierze, bałam się rownież ciemności bo tam był "babok".
słowa, niby tak niewinne, ot głupie gadanie a jak bardzo potrafią się utrwalić i wpłynąć na postrzeganie przez tego małego a jakże już mądrego i bystrego człowieczka.

Zastanawiam się nie tylko nad słowami wypowiadanymi w nerwach. Czasem myśle czy kolejny raz w ciagu dnia powiedzieć "Kocham Cie". Nie chce żeby to słowo jej spowszedniało. Straciło na wartości... Obawiam się tego. Ja niezbyt często słyszałam te słowa, z przytulaniem było podobnie. Gdy wkroczyłam wiec w dorosłe życie obiecałam sobie, że będe okazywała mojemu dziecku każdego dnia tą miłość, którą ją darze.. Staram się to robić. Myślę że wychodzi mi to dobrze. Boję, się tylko gdzieś tam w środku, że mimochodem wkradnie się w naszą relacje matka-córka to co wyniosłam z domu. Boje się jak diabli bo nie chce jej stracić.
Głęboko wierze w to, że mi się uda stworzyć fajną relację, która już przecież jest. Musi tylko dalej ewoluować i dojrzewać. Tak wiele już mamy. Wiem, że daje jej 100.% siebie. Ucze ją każdego dnia empati, czułości, okazywania uczuć. Za każdym razem gdy wracam do domu a ona woła "cześć" i wtula się we mnie a ja w nią wiem, że już zbudowałyśmy mocny fundament tej miłości.

Rozbraja mnie za każdym razem gdy  podchodzi do naszego psiaka i przytula się do niego mowiąc "Haczi mmm". Gdy podlatuje i daje mi całusa ot tak bez powodu.

A najbardziej rozczula mnie to jedno jedyne słowo, które w jej ustach brzmi najpiekniej na świecie. Nie potrzebuję gęstwiny słow. wystarczy, że podejdzie, przytuli się i wypowie to jedno słowo, które powoduje, że choćbym była nie wiadomo jak zła, smutna.. Topnieją we mnie lody.. To jedno słowo brzmi najpiekniej- Mamusia...

czwartek, 21 maja 2015

Wyrodne matki!

Ostatnio. Sklep. Rozmawiają dwie kobiety. Jedna już z pokaźnym brzuszkiem. Nagle usłyszałam: "Wiesz jak słucham niekiedy tych matek na placach zabaw, że one PUSZCZAJĄ SWOIM DZIECIOM BAJKI żeby móc coś zrobić to aż mi uszy więdną. Jak tak można no! Ja taka nie będe. Już sobie to obiecałam. Będe poświęcała małemu (to zapewne będzie syn:)) tyle uwagi ile będzie potrzebował. A bajki to pójście na łatwizne..."

Taaaa podejrzewam, że niejedna kobieta jeszcze przed porodem się zarzeka, że ona to bedzie cudowną matką. Zupełnie inną niż te wyrodne, które pozwalają swoim dzieciom ogladać bajki! Zamiast się zająć dzieckiem i poświęcić mu czas...
Ja kiedyś tak się zarzekałam. Ale teoria to teoria a praktyka...
           
                   *  *  *

Bylismy ostatnio w odwiedzinach u znajomych. Pojawił się u nich 3 miesiące temu nowy członek rodziny. Wchodzimy z Lenorka. Od drzwi pisk Leny przekrzykującej się z Olim w tle szczekanie Sofi. Nasluchuje płaczu maleństwa-cisza. Śpi. Moja gwiazda już by wstała na równe nogi z płaczem choć nigdy nie była chowana w absolutnej ciszy w czasie snu. Tak od jakiegoś czasu ma.
Rozmawiam dalej ze znajomą. A moja to ma tak. A mój to ma tak. Wiadomo. Jak to matki. I nagle dowiaduje sie, że dziecko jest w stanie zasypiać SAMO w swoim lozeczku(szok totalny), że dziecko zajmuje sie po obiedzie jakies 2h SAME SOBĄ(marzenie).

Ich dziecko...

A Lenor? Wyjątkowo absorbująca bestyjka. Pytam Lenka a zrobisz pisiu (czyt. Porysujesz)?
W odpowiedzi słysze: "niunia pisiu" no to daje jej kartke, długopis, kredki lub flamastry i co? "Mamuś oć pisiu".
Układanie klocków- sama? Zapomnijcie !
No to może się pohuśtasz na huśtawce? "Niunia usiu" rozbujam ją i co?
Pewnego razu tatuś pokazał, że w czasie huśtania można się czadowo pobawić w .. skradanie Lenie całusa!.. i znów "mamo oć"!
O tym żeby dodać posta z pozycji laptopa lub zajrzeć na jakąś stronę mogę zapomnieć. Zaraz wdrapuje się na kolana i chce żeby jej puszczać piosenki.

Mogłabym tak wymieniać i wymieniać...
Czasami się zastanawiam dlaczego tylko ja jestem jej tak niezbędna. Tatuś może siedzieć poł dnia w laptopie i nie robi to na niej wrażenia.
Zdarzają się momenty, że mówie "Lenor nie teraz", "Mysia zaraz mama coś robi". Obiecywałam sobie, że nigdy tak nie powiem do dziecka i choćby się paliło i waliło zawsze ona ma pierwszeństwo. No coż w praktyce wygląda to nieco inaczej. Rzeczywistość weryfikuje pewne kwestie. Czy to znaczy, że mniej ją kocham? Nie. Kocham ją całym sercem i duszą. Wiem, że ta miłość czasem bierze góre nad rozsadkiem i pozwalam jej na zbyt wiele...
To zbyt wiele oznacza, że jestem tą gorszą, WYRODNĄ matką bo pozwalam jej oglądać bajki i piosenki na tablecie. Wtedy Myśki nie ma. Jest w innym wymiarze. Ha! A wtedy ja, ta WYRODNA MATKA moge zrobić coś w spokoju. I żeby tego było mało widze w tym plusy! (Idealne matki już szykują mi stos na ktorym spłone) Sama palcem często wybiera bajki w jezyku angielskim i powtarza slowa, np kolory, nazywa zwierzątka, naśladuje odgłosy...
Myśle, że każda WYRODNA matka ma jakiś "sposób" na swoje biedne nieszczęśliwe dziecko, które wtedy właśnie zaniedbuje..

środa, 13 maja 2015

Matka na rozdrożu...


Żyjesz, jesteś zdrowa, masz co jeść, gdzie mieszkać, rośnie Ci piękna zdrowa córka. Masz to co najważniejsze. Powinaś być przecież szcześliwa, dziekować Bogu za to co Ci dał... ale...

Każdy dzień wygląda tak samo- praca, dom, gotowanie, sprzątanie, zabawa z dzieckiem. Wszystko w biegu, w stresie. Wszystko niekiedy na opak. Lecisz do domu, w progu wita  Cie twój mały upiorek z tekstem "mama jajo" bądź "mama ciuciu". Próbujesz wskoczyć w dres, niestety córka już zaplanowała Ci ten czas, a mianowicie będziecie robić "pisiu". Jakiś czas później gdy ona jest czymś zajęta próbujesz ogarnać ten wszędobylski syf, wystające ze zlewu gary i ugotować coś zjadliwego na szybko. Często gęsto jest tak, że naczyń kilka zostanie w zlewie, zamiast odkurzyć pozamiatasz a po obiedzie machniesz ręką na reszte i idziesz się bawić z dzieckiem. Coś kosztem czegoś myslisz. Wolisz poswiecić czas dziecku i widzieć jego usmiech niż ogarniać syf po kątach domu. Wolisz poswiecić czas dziecku i odlozyć pewne sprawy " na pózniej". Wolisz poswiecić czas dziecku i odmawiasz sobie czegoś co sprawia Ci mega przyjemność. Wolisz poświecić czas dziecku i...zapominasz o sobie...

Pewnego dnia rano budzisz się i uswiadamiasz sobie coś przed czym ktoś przed porodem Cię ostrzegał. Mianowicie uświadamiasz sobie, że nie wiesz co się stało z Twoim życiem. Gorzej. Twojego życia poprostu nie ma. Odpowiadając sobie na pytanie " kiedy ostatnio zrobilaś coś dla siebie?" Pojawia się "yyyy..."

Masz wyrzuty sumienia, że chcesz dziecia z kimś zostawić i zrobić coś dla siebie bo przecież na codzien pół dnia Cię nie ma- czas kradnie praca. Po powrocie staracie się ten stracony czas nadrobić ale i tak sumienie puka głośno do twego rozsądku bo przecież gotujesz, sprzątasz pierzesz itd. To kradnie Ci rownież czas. Koniec końców pojawia sie ta durna myśl, że będziesz złą matką gdy zrobisz coś dla siebie a  Twoje dziecko na tym ucierpi...

Stop!

Tak myślałam do tej pory. Klapki spadly mi na oczy,
nikt mi ich nie zdjął.
Myślałam, że jak poświece się dziecku bez reszty to bede najszcześliwsza kobietą na ziemi. Błąd. Patrzyłam na te wszystkie matki blogerki, ktore dodają co rusz to nowe posty. Patrzyłam, czytałam i zazdrościlam. Skąd one biorą na to czas myslałam. Nie mam czasu paznokci pomalować a co dopiero posta napisać.

Wroć! Nie miałam. Własnie napisałam. Własnie go czytasz :) a ja mam na twarzy uśmiech od ucha do ucha. Nie potrzebowałam na to pol dnia. Moje dziecko na tym nie ucierpiało a ja jestem szczęśliwsza.
Ktoś mi kiedyś powiedział "jeśli chcesz coś zmienić w swoim życiu rób to metodą małych kroczków". No wiec są dwa kroczki. Wczoraj zmiana koloru włosów a dziś wpis. A wam zdarza sie zapomnieć o sobie?

P.S. jeszcze raz dziękuje www.olkafasolka.pl