wtorek, 2 grudnia 2014

Comeback?

Dni mijają. Codzienny nieustanny bieg. Pogoń za pieniądzem. Stres, presja. Czy dzis aby napewno uda mi się sprostać wymaganiom, dopiąć na ostatni guzik wyznaczone sobie zadania? Brakuje mi godzin. Doba-24h to za mało!
Zaczęło się gdy podjęłam prace. Dojeżdżałam 40km w jedna stronę. Niestety nie dorobiłam się jeszcze prawa jazdy (postanowienie na 2015r). Uciekało w ciągu dnia łącznie z 8h pracą jakieś 11h. Na początku myślałam. Fajna kasa. Nie jest źle. W swojej miejscowości w życiu tyle nie dostane na rękę. W końcu wyszłam do ludzi. Minął miesiąc. Zaczęły się awantury, że nie ma mnie, dziecko nie ma matki, a jak już jestem to padam razem z nią, w domu wiecznie syf. Dwa miesiące. Sytuacja sie nie zmienia. Jestem jeszcze bardziej zestresowana niż zwykle. W pracy robi się nie fajna atmosfera. Zamykając za sobą drzwi mieszkania z Leną na rękach już mam w głowie, że zostawiłam zlew pełen naczyń a na podłodze rozrzucone zabawki- po powrocie będzie zadyma. Była. I tak codziennie. Kiedy miałam dzień wolny starałam się ogarniać cały ten syf. Wieczorem nie było widać śladu po sprzątaniu. Czasem więc wolałam cały wolny dzień poświęcić dziecku. Zostawiałam cały ten burdel i szłyśmy na świeże powietrze. Rozstanie wisiało na włosku. Przy każdej kłotni broniłam się tym, że zarzucił mi kiedyś luby "BO TY NIE MASZ AMBICJI NA ETAT" no to zakasałam rękawy i poszłam w ciagu dwóch tygodni na tzw. "Etat".
Jak to ja nie mam ambicji? Mam.
Wytrzymałam 3 miesiące. Brakowalo mi dziecka. Brakowało mi lubego(takiego normalnego). A co najważniejsze- spokoju. Byłam kłebkiem nerwów. Nie miałam czasu na nic. Ciągłe w biegu, ciągle niewyspana, zero czasu dla siebie... Zaczęłam się rozglądać za pracą na miejscu. Każde ogłoszenie które wpadało mi w ręce dotyczyło... spożywczaka! Zapierałam się rękami i nogami, że nie, bo to charówka, już kiedyś w tej branży przecież siedziałam!
Któregoś dnia zadzwoniła do mnie siostra. "Jest praca. Wysle Ci nr. Zadzwoń."
Zadzwoniłam. Umówiłam się na rozmowę. Dostałam prace od ręki. Głowny atut? Doświadczenie w branży handlowej. Byłam happy! Cały dzień dla Leny, na miejscu, podobne pieniadze. Na poczatku myślałam, że to tylko na chwile dopóki czegoś nie znajde.
Już nie szukam. Pierwsza zmiana pobudka 4.30 przewijam małą, daje jej kaszkę, ogarniam się, na 5.30 lecę do pracy. O 13ej jestem już w domu. Druga zmiana. Pobudka ok 9ej. Ogarniam siebie i Lene ok.11ej lecimy zaprowadzić szogunka do babci. Na 12ta lecę do pracy. Ok 19ej jestem w domu. Ciagle brakuje mi czasu. Jestem kiepsko zorganizowana ale pracuję nad tym solidnie. Nie jestem już takim kłebkiem nerwów jak byłam. Ostatnio wzięłam nawet dodatkowe zlecenie na papierkową robotę... czasem biorę sobie zbyt wiele na głowe. Tylko potem zdaje sobie sprawe, że nie warto. Życie mam tylko jedno. Jestem idealnie nieidealna i wiecie co? Dobrze mi z tym!
Skoro comeback do branży handlowej to dlaczego nie do blogowania? Zawsze sprawiało mi to przyjemność... zazdroszczę, tak pozytywnie i jestem pełna podziwu dla mam, które pracują i dodają posty systematycznie!

środa, 19 marca 2014

Psie serce...

Odkąd sięgam pamięcią zawsze byłam psiarą. Kiedy byłam mała często odwiedzałam mojego tatę w pracy- na budowie. Towarzyszyły mu 3 psy: Tupstuś, Dżeki, Miśka. Zazdrościłam mu. Słuchały się go, chodziły za nim bez smyczy, krok w krok, wręcz lgnęły do niego. Ja przy każdych odwiedzinach chciałam, żeby tata zakładał im smycz. Moim marzeniem było spacerować wtedy z psem na smyczy, który idzie przy nodze. Nigdy się to marzenie nie spełniło, bo jak twierdził mój tata "one nie są nauczone chodzenia na smyczy, wolą sobie biegać luzem". Kiedy pytałam czy mu nie uciekają mówił  "pies, któremu okażesz serce, dasz jeść i będziesz kochać zawsze będzie Ci wierny, wierniejszy niż nie jeden człowiek". Jeszcze wtedy mając kilka lat nie miałam pojęcia o czym mówi...

*   *   *
Koniec lipca. Wracaliśmy z M. z wakacji. Zbliżały się moje urodziny więc luby powiedział, że po drodze znad morza wstąpimy w jeszcze jedno miejsce. Po długich poszukiwaniach dotarliśmy do celu. Wysiedliśmy z samochodu a M. przywitał się z gospodarzami. Z czegoś w rodzaju szopy wybiegł piękny Rudy Golden Retriever ( tatuś) a za nim 5 cudnych psiaków. Okazało się, że jeden z nich będzie mój. Byłam cała w skowronkach. Wybrałam rudego, głośnego, rozbrykanego szczeniaka a potem udaliśmy się w inną część gospodarstwa na podpisanie umowy. Wszystko było już uzgodnione. Nagle zauważyłam, że usiadł obok mnie jeden z psiaków. Zapytałam czy to ten którego ja wybrałam. Powiedzieli, że nie. Tak siedział i patrzył na mnie. Kiedy podeszłam do niego wstał zaczął merdać ogonem, lizać mi dłoń a potem wdrapywać się na moje kolana. Powiedziałam, że chcę tego. Wiedziałam już, że to on wybrał mnie. (Ten, którego wybrałam ja latał, szczekał. Nie zwracał na mnie kompletnie uwagi!) Wzięłam go na ręce i wsiedliśmy do samochodu. Całą drogę trzymałam go na kolanach. Pamiętam wszystko. To, kiedy nagle zaczął się wiercić a ja pomogłam mu zmienić pozycję- wylizał mi wtedy twarz z taką wdzięcznością jakby chciał powiedzieć " dziękuje Ci". Zapadło mi też w pamięć jak luby spojrzał w lusterko mówiąc "już go kochasz prawda?" i zaśmiał się. No pewnie, że już wtedy od pierwszych chwil go kochałam i nadal kocham! Spełniło się moje marzenie...
Najśmieszniej było na stacji benzynowej. Chcieliśmy, żeby się załatwił. Zapięliśmy mu smyczkę i dałam go na trawę. Człapał po trawce chwilę, zrobił co trzeba i ruszyliśmy w str samochodu... No właśnie. My ruszyliśmy- on został na trawniku!! Bał się betonu. Bał się dotknąć go łapką. Był przestraszony i się trząsł. Teraz się z tego śmiejemy ale wtedy to było straszne.
Dojechaliśmy do domu. Tam okazało się, że nie możemy z nim zostać u mnie. U Lubego tym bardziej. Miałam dwa wyjścia: oddać psa albo wyprowadzić się z domu. Wybrałam to drugie.
Tak zaczęliśmy tworzyć rodzinę. Ja M. i Haczi.
Początki były trudne. Wstawanie zamiast o 5tej do pracy to o 4.30 żeby wyjść z psem. Po jakimś czasie wskoczył na stały rytm. Wyjścia ok 5tej, 10.30, 13.30, 18.30, 22,00. Sukcesywnie zmniejszaliśmy co jakiś czas ilość wyjść. Nie miał problemu z załatwianiem się w domu. Gorzej z gryzieniem- buty, swetry, ładowarki do tel., słuchawki, pogryzł nawet zapalniczkę! Gryzł z tęsknoty, z nudów. Zawsze kiedy zostawał sam w domu. Czara goryczy przelała się w dniu kiedy luby zadzwonił do mnie jak byłam w pracy. (został raptem sam na 20 min, musiałam wyjść do pracy a luby akurat wrócił do domu)
M.: Ty widziałaś co on zrobił???!!!
Ja:  Nie. Co się stało?
M.: Kasia nie ma połowy łóżka!!!
Ja: Co?? Przecież 20 min temu wyszłam z domu, było całe, nie rób sobie jaj! (śmiałam się myślałam, że żartuje)
M.: k**** nie robię sobie jaj!! Nie ma połowy łóżka! Zaraz wyślę Ci zdj! (rozłączył się)
 Dostałam zdj gdzie było wygryzione pół łóżka!!! Chyba nie muszę więcej nic dodawać???

Po tej sytuacji zakupiłam kantar. Zaczęłam go przyzwyczajać do niego w południe kiedy robiłam sobie drzemkę miedzy 1 zmiana a 2. A co on robił po założeniu kantaru?? Nasz Haczi się obrażał!! Nie żartuję. Mam na to świadków. Kładł się tyłem do mnie i nawet głowy nie podniósł kiedy go wołałam! Później jakoś tak samo wyszło, że zrozumiał - gryźć nie wolno!! Kantar poszedł po pół roku w odstawkę.
Kiedy zaszłam w ciąże zaczęły się oczywiście teksty typu "a co Wy zrobicie teraz z psem? będziecie musieli go oddać! Jak to tak małe dziecko i taki wielki psiór?!" Nie powiem, że się nie bałam. jak diabli się bałam, że poczuje się odrzucony, że będzie zazdrosny. Ale okazało się inaczej o czym pisałam TU.

*   *   *

Dla mnie to nie jest tylko pies. Jest to przyjaciel, pełnoprawny członek rodziny. Był ze mną kiedy byłam szczęśliwa- merdał ogonem i cieszył się razem ze mną. Kiedy byłam smutna- lizał mi twarz. Kiedy byłam zła- schodził mi z drogi. Gdy kłóciłam się z lubym zaczynał piszczeć i najpierw podchodził do niego, lizał go w ucho a po chwili to samo robił podchodząc do mnie, jak gdyby chciał powiedzieć "nie kłóćcie się proszę!", kiedy nasza fasolka była w brzuchu mówiłam "Haczi zaśpiewaj dzidzi" a on stał i wył.
Ostatnio gdy się rozchorowałam wskoczył na łóżko zaczął piszczeć i lizać mi twarz a potem rękę. Myślałam, że chce się bawić ale on dalej leżał i lizał mi dłoń. Później okazało się, że chyba wyczuł iż mam gorączkę. (tym, którzy mają gorączkę przy każdej chorobie serdecznie współczuje! Ja miałam pierwszy raz od dzieciństwa i myślałam, że umieram bo nie miałam nawet siły sama dojść do toalety!)
Dlaczego o tym pisze? Bo pies to nie jest rzecz. To jest istota, która żyje, odczuwa strach, ból, smutek, radość, tęsknotę. Nie potrafi tylko mówić jak my. Potrafi za to pokazać. O okazywaniu uczuć nie wspomnę. Kocha bezwarunkowo, bezgranicznie. I kiedy słyszę lub czytam, że ktoś przywiązał psa, zostawił w lesie, bądź w kartonie przy śmietniku szczeniaki lub co gorsza utopił, to mi się nóż w kieszeni otwiera. Może jestem z innego świata ale gdyby przyszło co do czego oddałabym mu ostatnią kromkę chleba tak samo jak córce i lubemu. Dla niektórych to tylko pies. Dla mnie to AŻ pies, który jest mi wierny, cieszy się na mój widok jak nikt inny (no może czasem poza Leną, lubię kiedy prześcigają się w maratonie do drzwi co by mnie powitać). Nie ucieka, nie jest interesowny, nie obgaduje, nie kłamie i nie zdradza jak niektórzy ludzie... za to potrafi podać łapę, zarówno jedną jak i drugą, dać głos, leżeć i zrobić kółeczko(moja zasługa) i najdelikatniej na świecie brać jedzenie z ręki czy też z ust( zasługa lubego). Po prostu jest. Zawsze.







wtorek, 18 marca 2014

Tatusiek odkrywca, niedoceniona matka i mała wodzianka!

Tak, tak. Po raz kolejny nasz szogunek nas zaskoczył. Jeszcze niedawno pisałam:

"Ostatnimi czasy matka się martwiła, że jej dziecię jeszcze samodzielnie nie chodzi. Co prawda przechodzi z pkt A do pkt B ale kilka kroczków...
Kilka godzin u dziadków i matkę olśniło! Jej dziecko samo chodzi! A to dlaczego? Bo generalnie w naszym pokoju zawsze za coś rączkami złapie a u dziadków jest duuużo wolnej przestrzeni!-tam się nie ma za co złapać i podeprzeć!
Mam leniwe dziecko! A raczej wygodne!"



Dzisiaj, wchodzimy do biedronki. (ja oczywiście uprzednio wystrojona: kiecka, rajstopy, buty na obcasie, na to płaszczyk wiosenno- jesienny.) W trakcie zakupów matka ciągnie ten koszyk na kółkach a ojciec z Leną na rękach kroczy dzielnie za nią... 
Nagle słyszy matka : "a Ty spodni nie zapomniałaś ubrać?"
tak jak stałam tak myślałam, że upadnę i się nie podniosę... i stroj tu się dla takiego...


No ale nie ważne, jakoś to matka przełknęła. Ważne, iż bydlątko nasze 1750kg niósł dzielnie tatusiek i nie marudził przy tym kiedy ja pląsałam między regałami. Wyszliśmy. Stwierdziliśmy, że warto do Tesco jeszcze podjechać. Odkąd mamy nowy fotelik jazda samochodem stała się dla Leny cudownym doświadczeniem więc a co tam jak szaleć to szaleć- jedziemy! 
Sytuacja podobna. Tatusiek z Lenka na rękach ja pląsająca miedzy regałami w poszukiwaniu zdobyczy zakupowych! Aż tu nagle bunt ojca! Stwierdził, że nasz kochany klocuszek jest za ciężki! Wyobrażacie sobie?? Toż to przecież najsłodszy na świecie ciężar!!! No ale nic postawił ją ojciec na nóżki... I co?? I w tym momencie matka poczuła się OSZUKANA! Własne dziecko mnie oszukiwało tyle czasu. Na bosaka śmiga jak przecinak jakiś. Ucieka jak mały tuptuś. A kiedy zakładałam jej buty to co?? Szła jak mała pokraka. Ileż to ja się na zamartwiałam, że niewygodne buty, że za małe/duże, że za ciężkie. A ona co?? W BAMBUKO matkę i ojca robiła z PREMEDYTACJĄ! Nie wiem po kim to takie rośnie. Ale wiem jedno jak tylko ją postawił M. na nogach popędziła do butelek z wodą mineralną- to akurat dobrze o nas świadczy, tzn. o mnie bo dużo wody piję a jak już butelka ma 1/3 wody to Lenorka sobie ją nosi po całym pokoju. Do roli wodzianki u Wojewódzkiego ćwiczy chyba.  
I tak sobie te butelki przestawiać zaczęła. Zabraliśmy ją stamtąd. Udaliśmy się na dział słodyczy. Luby chciał ja aparatem uchwycić- taaa zapomnijcie. Żywe srebro. A jak króliki wielkanocne zobaczyła to już nikt nie mógł jej złapać tak szybko dreptała! 



Jaki z tego dnia matka wnioski wyciągnęła? A no takie, że dziecka swego nie docenia a ojciec nie docenia matki!

piątek, 14 marca 2014

Zabieraj te łapska od moich... !!!!

U nas w domu pranie robi mój nie małż. O czym wspominałam o tutaj. Przeważnie pierze tylko swoje rzeczy lub Lenki. Moje wrzuca sporadycznie lub po wstępnym zatwierdzeniu przez moją osobę. Zastanawiacie się pewnie dlaczego?? Zalatuje tutaj brakiem zaufania, prawda?? A no prawda.
Teraz opiszę Wam kilka sytuacji, po których to mój owy brak zaufania się zrodził.

 1) Matka miała ekstra spodnie. Materiał był lekko prześwitujący koloru kawy z mlekiem. Wiadomo majtasy w tym samym kolorze matka zakupić musiała. Zakupiła. Koronkowe, kolor wprost idealnie pasujący do spodni. Wszystko było pięknie. Matka korzystała z owej odzieży dopóty, dopóki ojciec za pranie się nie wziął... Wrzucił moje majtaski beżowe z....... czarnymi ubraniami!!!!!!  Kiedy wyjęłam je z pralki były granatowo brązowawe!!! Myślałam, że łeb mu urwę!!! Lamentu było, że ho ho. Odgrażałam się, że więcej mu do prania nic nie dam. Jakiś czas później....
2) Zakupiłam na wyprzedaży w jednym ze sklepów sieciówek ołówkową, żarówkowo pomarańczową spódniczkę. Raz ją ubrałam!! Raz!! Ojciec za pranie sie wziął... Po wyciągnięciu z pralki nie dość, że ćwieki w połowie odpadły to jeszcze miała przebarwienia granatowe!! Sytuacja podobna jak wyżej.
Ze spódniczką było więcej lamentu. Szukałam takiej samej na allegro, w sklepie internetowym owej sieciówki, niestety nie było. Biadoliłam mu tak chyba z tydzień czasu, że zniszczył, że ma odkupić! Za każdym razem byłam bliska płaczu. Próbowałam sprać te plamy mydłem niemieckim ale nie dało się. Skórę chłopowi znajoma uratowała. Na zakupach dorwała taką samą kieckę. Odkupił mi jej rękoma. Mam ją do dzis. Więcej jej w łapska nie dostanie!

Ale to co opisywałam do tej pory to pikuś! Pan pikuś! Wczoraj ojciec się za pranie butów zabrał. Trochę zakurzone, trochę z farby i takie tam. Szkoda mu było wyrzucić. Przywiązany do nich był. Już kiedyś zapowiadał, że je wypierze. Odradzałam mu. Ale co tam ja głupia baba wiem o praniu butów! Byłam owego dnia w pracy. Niczego nie świadoma wracam do domu. Gadamy o sprawach codziennych, jak tam dzień minął. Zachwycałam się jak pięknie posprzątał kuchnię i takie tam. I nagle taaaadaaam gwóźdź programu. Ojciec pranie wyciąga z pralki. Tzn. jakieś farfocle i strzępki.... tak się przyglądam i przyglądam. Jedna garść, druga...

Ja: Co to jest???? (przerażenie w oczach)
M.: (ze śmiechem) No jak to co ?? Buty ! Pranie robiłem.
Ja: Że co??!!!
M.: No buty te czarne do pralki wrzuciłem i się rozsypały.... O ale zobacz podeszwa cała!! (i pokazuje mi podeszwę gumową w całości - fakt wyszła bez szwanku)
Ja: (sikałam po nogach)
M.: Nie wiem czemu się rozsypały. Na 90 stopni dałem.
Ja: (sikam po nogach dalej) I jeszcze powiedz, że na 1000 obrotów wirowanie dałeś??
M.: Noooo
Ja: I ty się dziwisz, że się rozsypały??! Teraz z podeszwy sobie klapki jakieś zrób czy coś...

a oto zdjęcie owej podeszwy. Musiałam dodać bo nikt by nie uwierzył!




Komentarz?? Zbędny!! :) Kooooocham go.
Ale ubrań do prania to ja mu więcej w łapska nie dam!

czwartek, 6 marca 2014

Ten dzień!






Wczoraj był jeden z tych dni. Beznadziejnych dni. Moja równowaga psychiczna została zachwiana.

Lepiej zacznę od początku. Wstałyśmy z Lenką prawie skoro świt czyli ok 8ej. Dla mnie to jeszcze noc. No ale dzieć wstał to ja też musiałam. Pogoda za oknem była cudna. Pomyślałam, że skoro mam dzień wolny wezmę się za porządki, może jakieś przemeblowanie w pokoju u Leny.... Tak też zrobiłam. pobawiłyśmy się trochę a kiedy Lena zrobiła sobie drzemkę wysprzątałam kuchnię. Potem wpadła koleżanka na chwilę z dzieckiem co by mi pomóc w ustaleniu, które ciuszki dziecięce są jej. Gubię się juz w tym. Mamy ciuszki od mojej kuzynki od koleżanki, M. bratowej i od drugiej koleżanki!!! Masakra!! Ale lepiej, że są niż miało by ich nie być. Jak to mówią od przybytku głowa nie boli. No może tak nie zupełnie bo mnie np. boli głowa kiedy ta cała sterta mi z szafki wypada za każdym razem gdy ją otwieram... Postanowiłam zrobić z tym porządek. Tym bardziej, że Lenka wkracza w rozmiar 86 a my w szafce miałyśmy jeszcze 74 bo mamusi się wydawało ciągle, że ma maleństwo w domu...
Kiedy Lenka wstała stwierdziłam, że dalsze sprzatanie nie ma sensu. Wlazła do kuchni porozrzucała gazety, moja kosmetyczka z łazienki rozebrana na czynniki pierwsze wylądowała w kuchni... Załamałam się. Właśnie sobie zdałam sprawę, że odkąd moje dziecko chodzi-ale tak naprawdę, samodzielnie- ja przestałam ogarniać głową i cała sobą ten syf! Co posprzątam to i tak zaraz jest burdel! Tak teraz ma wyglądać czas z dzieckiem? Już zawsze?! WTF?!
To tak teraz mają wyglądać te nasze cudowne dni?? Ze ja chodzę i sprzątam a ona na nowo robi bajzel po paru minutach?? W domu ma ciągle panować ten syf?? Naprawdę? Kiedy koleżanki mówiły mi, że tak będzie śmiałam się w duchu i nie wierzyłam. Tego dnia uwierzyłam. Moja równowaga psychiczna została zachwiana. W tym wszystkim oberwało się też ojcu. Inni ojcowie na spacerach z dziećmi a matki w tym czasie mają czas na sprzątanie gotowanie lub dla siebie. A ja z dzieciakiem u nogi robiłam wszystko. Wymiana paru gradowych smsów i uznałam, że spasuję, na spokojnie mu wytłumaczę o co mi chodzi. Przeprosiłam, wytłumaczyłam jak krowie na rowie. Zakumał. Wrócił do domu. Lena akurat po raz enty rozpracowywała moją kosmetyczkę.

Ja: Lena!  Wrrrr!
M.: O co Ci chodzi? Przecież to tylko dziecko.

ok. Minęło może z 15 min. Luby przymierzał nowo zakupione buty. Lena w tym czasie chodziła po pokoju. Wyszłam. Za chwilę słyszę:
M.: Lena!! Czy Ty musisz wszystko zrzucać ze stołu?!
Ja: Ale o co Ci chodzi?? Przecież to tylko dziecko...

Nadal moje samopoczucie nie było najlepsze. Czarę goryczy przelała szuflada w komodzie... Nie chciała się zamknąć!! Nawet ona przeciw mnie! Szarpałam się z nia chwilę. Luby zamknął ją lekkim pchnięciem...
Rozpłakałam się. Przytulił mnie i powiedział, że zabiera Lenkę na przejażdżkę co by nowy fotelik przetestować. Ubrałam ją i pojechali.
W tym czasie powiesiłam w spokoju dwa prania i chciałam zrobic przemeblowanie sama ale dałam za wygraną. Ogarnęłam z grubsza cały ten syf i tyle. Wrócili. Lenka cała w skowronkach. Szykowałam jej wodę na kompanie. 5 min mi to zajęło. Nagle usłyszałam ciszę. Pomyślałam "oho pewnie skarpetki sobie zdarła i teraz je obrabia" wchodzę do pokoju. Szok. Ona śpi!! Łudziłam się, że to może drzemka ale spała do rana. I znów pomyślałam, że mnie kocha, że widziała jaki miałam podły nastrój, dała mi po prostu odsapnąć. Wtedy mnie naszło. Te myśli, pt. "co ze mnie za matka skoro moje własne dziecko mnie tak denerwuje", "jestem jakaś nienormalna", "przecież to tylko dziecko a ja się na nią denerwuje! powinnam być cierpliwa". Wyrzuty sumienia.... Nie znoszę tego.

Ale! Jestem tylko człowiekiem. Nie robotem. Kocham moje dziecko najbardziej na świecie. Jednak są takie dni jak ten, których nie cierpię...

Na całe szczęście dziś było lepiej. Po 4h w pracy zdążyłam się tak za szogunkiem stęsknić, że nie mogłam się od niej odkleić!

czwartek, 27 lutego 2014

Lux torpeda i wszechobecny bałagan!




Dziś będzie o bałaganie, burdelu (ale o takim domowym, że nie wspomnę o tym w mojej torebce) na kółkach, tornadzie, po którym co wieczór posprzątać jako tako trzeba co by się o klocki czy inne mysie sprzęty nie zabić jak się w nocy do szkraba leci.
     Nie wiem czy to każdego dotyczy czy to tylko u nas ten boski syf tak się w ekspresowym tempie co dnia namnaża!? Wpływ na to ma wiele czynników:
1) moja i lubego niesystematyczność np. w zmywaniu naczyń, czesaniu psa i robieniu prania,
2) sierściuch nasz czy sęp jak kto woli, który góry kłaków za sobą zostawia! Poniekąd jest w tym też wiele naszej winy (patrz punkt 1),
3) królewna nasza, która to gdzie nie wpadnie tam bałaganu narobi. Kuchnia- pudełka po Bebiko są fascynujące! Łazienka- kosmetyczka mamy ma tyle cudeniek, które ujrzeć powinny podłogę a dokładnie środek podłogi w kuchni! Pokój Lenki i nasz pokój- tutaj granica już dawno się zatarła. Wszędobylskie zabawki, klocki, maskotki nie lubią monotonii i znajdowania się w jednym miejscu najlepiej im zwykle w przejściu z pokoju do kuchni!

      Ja się naprawdę staram. Odkurzam, sprzątam. Pranie suche, które woła o pomstę do nieba i piętrzy się u Leny w pokoju zwykle po jakichś dwóch dniach składam co by mocy urzędowej nabrało bo nie zawsze mam czas na wszystko. Naczynia też staram się co dnia zmywać choć przyznam się, że często mam tak iż rano pozmywam z dnia poprzedniego a po obiedzie już następna sterta się piętrzy! Wtedy odwracam się na pięcie i wychodzę z kuchni co by mnie w oczy nie raziła! Po kolacji staram się już w ogóle do kuchni nie wchodzić wtedy... Wiecie spokój ducha ważna rzecz! Z nadzieją, że lubemu sterta bardziej w zlewie przeszkadzała rano będzie bardziej niż mi. Zdarza się... Nie często ale zawsze to coś.
Pranie za to robi najczęściej on. Tzn. pralka robi on wrzuca ale powiesić pójdzie na strych za to!
I tak czasem mi brakuje tych paru godzin w całej dobie. Myślę, że gdyby doba miała 48h byłoby znacznie łatwiej! Tyle, że pewnie praca na etacie nie trwałaby 8h a 16h ale co to dla nas matek! My jesteśmy 24h/dobę na pełnym etacie plus praca poza domem-drugi etat. Kucharka- trzeci. Sprzątaczka- czwarty. Oby nam sił starczyło na piąty- kochanka! E tam...dwie kawy więcej w tą czy w tą nie zrobią różnicy...
      Ale wracając do tematu! Sprzątanie w moim przypadku ciężka sprawa. Są jednak takie dni kiedy matka mówi basta! Syf wszechobecny wyprowadza mnie z równowagi i wtedy wyganiam lubego z dziecięciem z domu lub babcia zabiera małą na spacer. Zwykle na takie ogarnięcie generalne chałupy mam jakieś 3 godziny. Tu się czuje jak ryba w wodzie. Praca pod presją czasu wychodzi mi zdecydowanie najlepiej. Powinnam to sobie wytłuścić w cv i jako główny atut podkreślić! Żeby śmieszniej było kiedy tzw. generalkę zaczynam kiedy Lena jest w domu to zwykle schodzi mi na tym cały dzień bo wiadomo nakarmić trzeba, przebrać, zabawić a co posprzątam to pójdzie i nabałagani. Albo co gorsza w połowie się poddam i ze sprzątania jedno wielkie gówno wychodzi. A tak jak matka sama zostanie to 8bieg włącza, muzyka na full lub słuchawki w uszy i zapierdziela jak mała mróweczka czy inna lux torpeda (ksywki nadane mi po sprzątaniu przez lubego).

     A teraz bilans zysków i strat.
 Zyski?? Matka zadowolona bo mieszkanko (na jeden dzień) ogarnięte. Dziecko zadowolone bo gdzieś było. Ojciec zadowolony bo matka zadowolona i nie gdacze!
 Straty? Zwykle paznokcie matki ucierpią najbardziej. Po samym intensywnym wszechogarnianiu jestem padnięta jak koń po westernie !!!

Generalnie byłabym szczęśliwsza gdyby ktoś wymyślił zaklęcie pt. "bałaganie raz, dwa, trzy znikasz ty...". No ale nikt nie mówił, że będzie łatwo!

niedziela, 23 lutego 2014

Sępy dwa- dieta cud!









Ostatnimi czasy zastanawiałam się jaką taktykę obrać, żeby skutecznie, bez większego wysiłku schudnąć...
1) Ćwiczenia? Mało czasu mam na co dzień na nie. No chyba, że wliczyć w to codzienne sprzątanie i odkurzanie 15-20 min samego dywanu ! Tak, tak to jest to.
Nawet luby mnie w tym przekonaniu utwierdził. Siedział przy komputerze i coś tam w internecie gmerał kiedy ja odkurzałam.
Ja : Może byś mi tak pomógł?
M. : No przecież mówiłaś, że chcesz schudnąć- to w ramach fittnesu! (oznajmił zadowolony z siebie)

2) Dieta? Wiecie, dania gotowane na parze, pełnowartościowe, z małą zawartością tłuszczu, zero fast- foodów. No powiedzmy, że prawie mi się udaje. Prawie, ponieważ roczek świętowaliśmy Lenki więc i tort był i mufinki były własnoręcznie przez matkę zrobione. Musiałam spróbować przecież! Zadowolona jetem tylko z faktu nie jedzenia kolacji. Zamiast niej wciągam pomelo- uzależniłam się!

3) Sępy dwa! Tak zdecydowanie chudnięcie w taki sposób wychodzi mi najlepiej! już tłumaczę o co chodzi. Nakładam sobie jedną porcję obiadu: ziemniaki- mała ilość (bo ja nie jem tylko Lena je a wiadomo, że jak matka je to dziecię zaraz woła ammmmm i trzeba mu dać! Wyrodną matką przecież nie będę...), mięsko w postaci np udka, piersi itp., itd., do tego surówka. No i tak matka próbuje jeść. Z jednej strony Lenorka woła amm, z drugiej str Haczi nasz pies siada i patrzy tymi swoimi ślepkami błagalnie... Zanim się obejrzę dziecię zjada ziemniaki oraz udko prawie całe- mi zostają ochłapy, które w rezultacie dostaje pies! A więc do zjedzenia pozostaje surówka!!! I jak tu nie schudnąć jak przy każdym posiłku(przy każdym!!) dwa sępy wiszą nad Tobą....

I żeby śmieszniej było luby też je w tym samym pomieszczeniu co my. Myślicie, że do niego podchodzą??!! Taaaa... chyba tylko matka na czole ma niewidzialny transparent "nakarmię każdego- zawsze". Także ten jak ktoś chce schudnąć i nie ma jeszcze dziecka to polecam w pakiecie z psem. Dieta cud!




Wampir, ojciec, matka, dziecko i spacer

U nas znów długa przerwa w pisaniu. Niby wiosna idzie, ciepło, słońce świeci...a ja się czuje jakby ze mnie całą energie jakiś wampir wyssał!!! Jakby ją wycisnął ze mnie jak sok z pomarańczy! Nie chce mi się sprzątać, jeść, wychodzić z domu. Najchętniej to by matka się zaszyła w czterech ścianach w wyciągniętej bluzce i leginsach plus skarpety od ojca o te!. Zakupy jakoś nie pomagają! Była matka i bieliznę nawet dla poprawy humoru zakupiła- a co! Efekt?? Średni... no może luby skorzystał.
Nie to żebym depresje miała! Co to to nie! Z powodu studiów moich w tym temacie to matka obryta jest i depresję zdiagnozować potrafi. Może to przesilenie wiosenne jakieś?? W każdym razie próbuje wszystkiego co się da aby wrócić "do żywych"!

Dziś w ramach terapii wybrałyśmy się na spacer. Na huśtawki. Tyle, że huśtawki z oparciem dla tych najmłodszych zlikwidowali w jednym z parków w naszej mieścinie! No i się Niuńka nie wyhuśtała... Ale za to kogucik ją zachwycił. Miałam wrażenie na tym spacerze, że mrozy trzaskające są bo minęła nas para z dzieckiem grubo ubranym w dodatku w śpiworku (o zgrozo!). No chyba, że to ja przekwitam i uderzenia gorąca mam jakieś czy coś.

a oto foto relacja ze spaceru. kiepska jakość ale jak się matka dorobi to zakupi nowy aparat zaraz po prostownicy do włosów :)






poniedziałek, 27 stycznia 2014

Damsko- Męskie

Czasem z chłopem, lubym, mężem, małżem, czy jak tam swojego nazywacie wytrzymać się nie da. Istoty to są ponoć bardziej logiczne niż kobiety. I tutaj uwaga!! Kłóciłabym się i to bardzo... Ale niech będzie oni są- logiczni. My- nie. My jesteśmy słaba płeć!

Ileż razy ta silna płeć w moim domu mnie do szału doprowadza i drażni. Tyle razy matka wredna się odgryźć potrafi.

np. :

ja: Mógłbyś mi włączyć ruter na tablecie?
M.: Nie.
ja: Powtórzę pytanie. Mógłbyś mi włączyć ruter na tablecie?
M.: Nie!
ja: To co od dziś na pierożki ruskie do mamusi chodzisz??
A teraz powiem jeszcze raz. Mógłbyś mi włączyć ruter na tablecie?
M.: Taaak. Oczywiście Kochanie!

Tak wiem wiem to się szantaż nazywa i pod przemoc psychiczną domową już podchodzi!

Ale przemoc ta skutki przynosi!!
Luby na zakupy wychodził.

ja: Co mi kupisz?
M.: Nic. A co Ci mam niby kupić!?
ja: Ale Ty jesteś. Sobie coś jedziesz kupić a mi to nic! No coś słodkiego.
M.: Ale co??
ja: No wiesz. Coś słodkiego, żeby było dużo ale nie za słodkie, żeby mulące nie było. (jak to teraz czytam to mu cierpliwości do siebie pogratulować powinnam!)
M.: A skąd ja mam wiedzieć co to?
ja: Wymyślisz coś albo powiedz dziewczynom w sklepie tak to one Ci na pewno coś dobrego dadzą. (yhy już widzę jak by popatrzyły na niego, nie każda baba ma tak jak ja w trakcie okresu...chyba... haha)
M.: To ty pomyśl i napisz mi smsa co chcesz.
ja: No ale ja chcę muffinkę a Ty tam nie jedziesz gdzie są muffinki...

Pojechał.
....


Wrócił.
Akurat za pisanie posta się zabierałam a dziecię me siedziało spokojnie i skórzaną część paska od spodni mi obgryzało. ( sprostowanie: daje jej jeść-była po kolacji już)
Ale wracając do lubego to wchodząc do pokoju rzucił mi reklamóweczkę z muffinkami <3 <3 <3


A gratis tadaaaam :
 


Bo narzekała matka wczoraj, że jej w stopy zimno!

Także ten, żeby nie było, że ja taka wredna i tylko na swojego narzekam! Chwalić tez potrafię i docenić nawet oooooo!!!

Z pozdrowieniami dla M. mojego <3 <3 <3

środa, 22 stycznia 2014

Jak ja ją wychowam!???



Dwa dni temu. Siedzę przed komputerem. Luby mój na łóżku. Lena buszuje po całym pokoju. Nagle podraczkowywuje do akwarium. Podnosi się i chwyta za pokrywę. Znalazło sobię dziecię nasze mega zabawę- trzyma się za pokrywę i podskakuje przy tym jak mały tygrysek.
Mówię do niej "Lena nie wolno!".
Patrze Tatusiek siedzi i się śmieje!
No to co Lenka się odwraca do mamusi i też się śmieje!
Powtarzam po raz kolejny "Lena nie wolno" i macham palcem nununu!
Sytuacja się powtarza.
Tatusiek się śmieje. Dziecię też mnie obśmiało. Próbowałam po raz kolejny zwrócić jej uwagę ale patrząc na to jak się chichrają nie potrafiłam zachować powagi.
Moje dziecko postanowiło mieć WYLANE na mamuśki uwagi i zakazy owego dnia. W sumie nie dziwię się jej. Też nie brałabym na poważnie matki i ojca, którzy mówiąc nie wolno mają ton "kochanie nie wolno ale rób tak dalej jak masz ochotę"
Lecz z drugiej strony bądź tu poważną!! Jak Cię dzieciak 11 miesięczny wyśmiewa!


W końcu jako nieudolna matka podeszłam i biorąc ją na ręce przełożyłam w inna część pokoju. Śmialiśmy się i komentowaliśmy jaki z niej "szogun rośnie". Śmiech śmiechem ale w końcu dotarło do mnie przykre stwierdzenie. "Mhmm ciekawe jak ja ją wychowam skoro ona już teraz na mnie w głębokim poważaniu!"

Minęły dwa dni. Była wizyta u Dziadków. Lena podchodzi do tv 42 calowego, który stoi na skraju mebli i dotyka go rączkami. Mówie "Lena nie wolno" tym razem już zachowując powagę sytuacji z lekko podniesionym głosem...
 Jest!! 1:0 dla matki!!! Dziecię me jednak się słucha. Wstydu przy dziadkach nie narobiło uffff! Kocha mnie chyba coś nie coś!

niedziela, 19 stycznia 2014

Bo SZCZĘŚCIE jest w nas...

Dziś będzie egoistycznie i nieskromnie!!! Będę się chwalić! I słodzić sobie! A co mi tam!
Jestem wspaniałą mamą. Nie idealną ale wspaniałą. Dbam o swoje dziecko najlepiej na świecie, bo robię to z sercem, miłością i najlepiej jak umiem.
Jestem wspaniałą kobietą i matką. Tak celowo powtórzyłam drugi raz, że jestem wspaniałą mamą. Każda z nas powinna sobie to powtarzać codziennie dwa, trzy, cztery a może i więcej razy i uśmiechać się na samą tę myśl do siebie!
Tak samo z kochaniem siebie!! Tak siebie! Bo jeśli nie kochasz siebie nie jesteś zdolna do 100% miłości do drugiej osoby, nie jesteś w pełni szczęśliwa i zadowolona z siebie samej a co dopiero z życia i tego co robisz!!
I nie jest to post dla zakompleksionych matek! to tekst dla każdej z nas po to aby poczuć się ze sobą jeszcze lepiej!!
I co z tego, że ciało po ciąży się zmieniło?? I co z tego, że kształt piersi i brzucha się zmienił lub innej części ciała? Kochaj siebie taką jaka jesteś. myśl o sobie pozytywnie i czuj się atrakcyjna! Inni właśnie tak Cię widzą jak się czujesz i myślisz o sobie!! Obdarzaj się uśmiechem każdego dnia patrząc w lustro a potem innych- zobaczysz, że uśmiech powoduje uśmiech! A potem posypią się komplementy jak promiennie wyglądasz:)



 A jeśli to czytasz bierzesz w rękę kartę i długopis
piszesz tak :
LUBIĘ SIEBIE ZA..... I wymieniasz 5 powodów za co siebie lubisz!  
Potem wieszasz to np. na lodówce, nad lustrem, gdziekolwiek gdzie będziesz miała to każdego dnia w zasięgu swojego wzroku i powtarzasz to codziennie na głos z uśmiechem . Po miesiącu zobaczysz jak zmieniło się Twoje nastawienie do siebie samej:) założysz się?? Sprawdziłam to na sobie samej!!

A  teraz . Jeśli przeczytałaś mój post i zastosowałaś się do tekstu powyżej wklej to na swojego bloga. Te kobiety, które nie czytają mnie a czytają Ciebie zobaczą to. Być może dołączą do "grona szczęśliwszych kobiet" właśnie dzięki Tobie! A ja będę szczęśliwsza, że kogoś uszczęśliwiłam. :)

Oczywiście, żeby nie było feministycznie! Panów też zapraszam jeśli to czytają!

BO SZCZĘŚCIE JEST W NAS!!!


piątek, 17 stycznia 2014

Kulinarne wybryki- Bananowo!

Powrócę dziś do tematu przedświątecznego, ponieważ przeglądałam zdjęcia i przypomniało mi się, że jedno było zrobione specjalnie na poczet posta, który oczywiście przed świętami nie powstał bo czas na to nie pozwolił a raczej jego brak!
Przygotowania przedświąteczne szły pełną parą, i nawet dziecię moje wyrozumiałe było- cały dzień bawiła się grzecznie w łóżeczku w czasie kiedy to Mamuśka się zmagała z pierogami oraz uszkami (co mi do łba strzeliło żeby uszka robić "od kieliszka na wódkę" to nie wiem! na szczęście w porę się opamiętałam i skończyłam na 30tu uszkach a reszta to były pierogi bo inaczej by mnie poranek dnia następnego zastał!)
I tak sobie lepiłam i lepiłam aż tu nagle bach! Farsz się skończył a ciasto zostało.
Szkoda mi było wyrzucić więc zastanawiałam się czym by owy farsz zastąpić... Zaczęło się buszowanie po kuchni:
Jabłka?? Nie ma. Niunia zjadła owego dnia ostatnie.
Gruszka?? Nie ma. Niunia też zjadła wraz z jabłkiem.
Biały ser?? Nie wystarczy.
Hm....
ooo banany!

Co prawda nigdy z bananami pierogów nie robiłam, nie jadłam i nie słyszałam o takich ale, kto mi zabroni próbować?? Wzięłam się do roboty. W półksiężyce  pokroiłam banany i zaczęłam lepić. Co prawda byłam przekonana, że mi się rozlecą podczas gotowania ale o dziwo się nie rozleciały!!!

A oto zdjęcie:



zostały podane z bitą śmietaną i mleczkiem karmelowym z tubki czyli to co akurat mamuśce w rękę wpadło:)
były PRZEPYSZNE!!!

Przyznajcie, że ślinka cieknie....



czwartek, 16 stycznia 2014

Ona się puszcza!

Za nami 11 miesięcy. Nie wiem kiedy to minęło. Pamiętam jak dopiero co wróciłyśmy ze szpitala do domu i była taką malusieńka kropeczką. No ale cóż czas nie działa wstecz.



Teraz moja Lenorka nie jest już bezbronnym niemowlakiem, który był zdany tylko na rodziców.
Potrafi już samodzielnie się bawić- nie jestem jej do tego niezbędna. Chociaż ma tak, że gdy zabawa jej się znudzi a ja jestem w pobliżu wymusza płaczem branie na ręce. Na całe szczęście taki "płacz" jest bardzo charakterystyczny a kiedy wyciągnie się ja z łóżeczka zaraz jest uśmiech od ucha do ucha- oszust! :)
Raczkowanie też wychodzi jej bezbłędnie. Idzie jak taran. Nie ważne, że na jej drodze jest np. nosidełko.
Nooo i najważniejsze! Spacerki jakie urządza sobie przy meblach. Opanowała poruszanie się w ten sposób do perfekcji. Mało tego. Ostatnio wchodząc  do pokoju zauważyłam, że moje dziecko... się puszcza!

Uradowana zawołałam:
ja: Misiek ona się puszcza!
M.: Co? Kto się puszcza?
ja: No Niunia się puszcza!
M.: Jaka Niunia?
ja: No nasza Niunia się puszcza! Stoi sama bez podtrzymywania!
M.: Aaaa Niunia się puszcza... ( śmiech)

nie ma to jak inteligentne dialogi rodziców!

A tak właśnie nasze dziecko "się puszcza"




 Ja nie wiem, że też słowo "puszcza się" urosło do rangi tych "brzydkich"!!  ;)

środa, 15 stycznia 2014

Nie lubię! Nie cierpię! Nie znoszę!!

Każda z nas chyba zna to uczucie kiedy się w środku gotujemy... Twarz robi się czerwona a ciśnienie rośnie i robi się gorąco... Aż się pcha na język żeby coś odpowiedzieć!
Mowa o krytykowaniu.
Ponoć matka matkę zrozumie najlepiej...właśnie PONOĆ!!!
Moja mama mnie raczej nie rozumie lub zapomniała już jak to jest mieć dziecko. Okej okej ma do tego prawo. Jestem najmłodsza z rodzeństwa a w tym roku stuknie 24lata więc trochę czasu minęło...
Oto kilka sytuacji przy których szlag mnie trafia:

1. Nie latam za Lenka jak cień po całym pokoju kiedy raczkuje.
komentarz:`"Idź za nią bo coś sobie zrobi!"

2. Kiedy się uderzy nie panikuje od razu i nie lecę do niej lamentując.
komentarz: "Jak Ty pilnujesz tego dziecka!"

3. Daje jej jedzenie w kawałkach, ba! mało tego pozwalam jej jeść samej rączkami!
 komentarz: "matko ja się boje, że ona się zaraz zadławi" albo "takie duże kawały jej dajesz?!"

4. Karmie Lencie a ona wyciąga jedzenie z buzi żeby dokładnie obejrzeć co jej mamcia do buzi wkłada.
komentarz: "zaraz się cała wybrudzi!" i przytrzymuje Lenki rękę, żeby nie wsadzała jej do ust...

także ten... Apeluje do Kochających swoje dzieci mam aby moich błędów nie popełniały bo ja jako młoda matka na życiu i dzieciach się nie znam i nieświadoma swych poczynań skłonna jestem krzywdę dziecku swemu wyrządzić....


a tak oto Dziecię me "ama" paróweczki z chlebkiem (dodam, że do tej pory żyje, nie zadławiła się i ma się całkiem dobrze:) )
















A teraz całkiem poważnie. Za idealną matkę się nie uważam, wszystkich rozumów też nie pozjadałam ALE!! Krzywdy swojemu dziecku bym nie zrobiła. Przecież ona musi poznawać świat poprzez dotyk, nabywać nowe umiejętności, uczyć się rozpoznawać niebezpieczeństwo... a jaką ma frajdę przy tym!

A Wy jak swoje dzieci wychowujecie lub zamierzacie to robić???







Liebster Blog Award

Jestem zaskoczona! Zostałam nominowana!

zasady:

" nominacja do Liebster Blog Award przyznawana jest w ramach uznania za “dobrze wykonaną robotę” .jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów ,dając możliwość rozpowszechnienia .po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby ,która Cię nominowała ,a następnie nominować kolejnych 11 osób ,po czym zadać im 11 pytań .oczywiście nie wolno nominować bloga ,który Cię nominował ."
za nominację dziękuję: http://amatadimami.blogspot.com/
Odpowiedzi na pytania:
1.Dlaczego właśnie taka nazwa bloga?
Ponieważ, cały nasz świat się kręci wokół Lenki:)
2.Co jest dla Ciebie najważniejsze?
Rodzina! 
3.Pamiątka z dzieciństwa? Masz ją do dzisiaj?
Miś Pluszowy Kubusia Puchatka. Niestety rozstałam się z nim. 

4.Schabowy czy czekolada?
Czekolada po schabowym!

5.Uwielbiam...
Jazdę na rowerze!

6.Czy marzenia się spełniają?
Tak. 

7.Róż tylko dla dziewczynki a niebieski tylko dla chłopca?
Nie!! 
8.BMW czy Mercedes?
BMW 
9.Palisz?
Zdarza mi się.
10.Czy lubisz swoje imię, jeśli nie to jakie by Ci odpowiadało?
Przyzwyczaiłam się do swojego. Może być:)
11.Czym się chcesz pochwalić?
Tym, że tworzę stornkę na fb tematyczną do bloga:)

Moje Nominacje:
1.http://czekamynacud.blog.pl
2.http://oliwkowy-swiat.blogspot.com/
3.http://www.nakaruzeli.pl/
4.
5.
6.
7.
8.
9.
10.
11.
 Sukcesywnie będzie pojawiać się coraz więcej nominacji



Moje pytania:
1.Co daje Ci blogowanie?
2.Film w domu z bliską osobą czy film w kinie oglądany samotnie?
3.Na czym znasz się najlepiej?
4.W jaki sposób wyrażasz siebie oprócz blogowania?
5.Jakie masz podejście do życia- pesymistyczne czy optymistyczne?
6.Twoja największa zaleta?
7.Cisza czy zgiełk?
8.Zajęcie, które sprawia Ci więcej przyjemności niż blogowanie?
9.Wierzysz w przeznaczenie?
10.Żyjesz w ciągłym biegu czy raczej spokojnie?
11.Osoba, która jest dla Ciebie wzorem do naśladowania?
Z wymyślaniem pytań poszło jak z płatka:)



czwartek, 9 stycznia 2014

No to ja też... "zawirusowana"! Kryzys- a KYYYSZ!!!

Była przerwa oj dłuższa przerwa... wymówką były święta i brak czasu... w głębi duszy już żegnałam się z blogowaniem... To chyba kryzys blogowy mnie dopadł porównywalny do.... kryzysu laktacyjnego!! o tak bym to nazwała!!!
Ale jednak odżyłam!! Nastrój depresyjno- leniwcowy uważam za zamknięty!!! Tadaaaaaaam powracamy z mocnym postanowieniem poprawy, nowymi systematycznymi postami i wielkim hukiem !!!

Dlaczego dalej będę to robić???
Bo to lubię!!! A tym, którzy mnie demotywowali - uj w dupkęę!! :)

Lena - od urodzenia się zmienia
Działa na zasadzie maminego cienia
Opieki nad curuchną nie traktuję jako więzienia
Wręcz przeciwnie
Dzięki niej czasem na pisanie dopada mnie wena
Ponieważ chcę się z Wami podzielić
Wszystkim- tym co nas smuci i weseli
Każdy dzień nam mija w rytm Mikiego piosenki
Wszystkie brzdęki płacze śmichy chichy kwęki
Świat się kręci wokół LENKI!!!!

A poniżej link do zabawy:)
http://zawodkobieta.blogspot.com/2013/12/blogoteka-w-temacie-maego-czowieka.html

I podziękowanie dla tej, która zawirusowała nas:) - http://zawodkobieta.blogspot.com/