środa, 11 grudnia 2013

Królewna śmieszka i Haczi żebrak

Mieliśmy pewne obawy jak nasz pieszczoch zaakceptuje nową istotkę w stadzie i czy aby w akcie zazdrości nie zrobi jej krzywdy... Kiedy byłyśmy w szpitalu M. dawał mu pieluszkę Lenki do oswojenia się z jej zapachem aby biedaczyna szoku nie doznał jak mu jakieś małe, kwilące zawiniątko do domu przyniesiemy.
Bardziej w szoku to byliśmy my... pierwszy dzień z Lenką w domu, zaczyna płakać, a co Haczi robi?? Pozbierał wszystkie swoje zabawki, kapcie jakie w domu były i przywlókł pod łóżko, na którym ją przebierałam. Aż mi się łza w oku zakręciła.
A pierwsza noc w naszym gnieździe z Lena?? Haczi za każdym razem jak tylko zakwiliła zaczynał piszczeć i leciał do niej z Miśkiem. Oczywiście nie omieszkał mnie o tym nie poinformować trącając mnie nochalem, kiedy spałam jak zabita ze zmęczenia.

Lenka oczywiście staje się coraz starsza i większa a Pieszczochowaty zapewne już nie może się doczekać kiedy pierwszy raz rzuci mu patyka:) Chociaż już teraz mają ze sobą masę zabawy i kupę radości!!
Mała jak na siostrę przystało dzieli się z nim wszystkim co jej w ręce do jedzenia wpadnie. To nic, że jak mu odda swoje "am" to potem jest płacz bo jak to?? "am" się skończyło?? i ryk. Psiak ma podobnie, podzielił się z nia nawet ostatnio swoją kością!! A może by tak zamiast pierwszej szczoteczki dla małej zaopatrzyć się w jedną paczkę Denta Stixów więcej? Opcja dla oszczędnych- hahaha.


Apropos dzielenia sie polecam poniży filmik:) Dorośli mogą się od nich uczyć!
 https://www.facebook.com/photo.php?v=603377366378333&set=vb.100001182252433&type=2&theater




I tak trwa ta nasza bajka o Królewnie śmieszce i Haczim żebraku :)






wtorek, 10 grudnia 2013

21 godzin męczarni i wszystko stało się proste...



Termin porodu miałam wyznaczony na 3 lutego 2013 roku. Oczywiście jak to ja w gorącej wodzie kąpana chciałam żeby fasolcia wyskoczyła z brzuszka przed terminem.... Niestety tak jej się tam spodobało, że urodziła się 6 dni poźniej, ale po kolei...
3 luty, niedziela,dzień w którym rzekomo Lenka miała już być z nami dopadło mnie wstrętne choróbsko a razem z nim skurcze. Długo nie myśląc udałam się do szpitala licząc na to, że ktoś tam da mi skuteczne lekarstwo na mój wstrętny kaszel. W sumie nie wiem co ja sobie myślałam, przecież byłam tylko kolejną kobietą, która pojawiła się w szpitalu w dniu planowanego porodu. Pani położna przyjęła mnie na oddział wypisując całą kartotekę a potem podłączyła mnie do KTG. Skurcze pojawiały się, jednak nie były na tyle silne by córcia wyszła na świat. Jeżeli o leczenie mojego choróbska chodzi to jak na naszą służbę zdrowia przystało kazali podać flegaminę w syropie ale niestey nie mieli aktualnie na stanie (heh kiedy oni coś mają?) więc Michał musiał się udać po leki. Zostałam w szpitalu. Poniedziałek spędziłam na odbieraniu tel i smsów z zapytaniami "jeszcze nie urodziłaś????". Ok rozumiem, że się martwili i zjadła ich ciekawość ale było to wtedy MEGA denerwujące! Apogeum mojej irytacji objawiło się w postaci wylanych łez i pożaleniu się Michałowi. On oczywiście jak na rycerza w lśniącej zbroi przystało wziął sprawy w swoje ręce i oznajmił wszystkim, żeby dali mi święty spokój bo tylko mnie denerwują :) Podziałało. We wtorek lekarze poinformowali mnie na obchodzie, iż lepiej będzie jak wykuruje się w domu, więc cała w skowronkach wróciłam do naszego gniazda.

Środa minęła spokojnie. Wszystko zaczęło się w nocy z czwartku na piątek...
Skurcze co 10-15 min. Wytrzymałam do rana. ok godz 11tej pojawiłam się w szpitalu. W całym tym pośpiechu okazało się, że zapomniałam bardzo ważnej rzeczy do przebywania tam a mianowicie...kapci! Tak, tak, Misiek musiał gnać po nie do domu bo przecież nie wpuściliby mnie na porodówkę.
Oj co on wtedy ze mną miał....:)
I tak leżałam sobie na porodówce calutki dzień. Rozwarcie robiło się strasznie wolno. W pewnym momencie stwierdzili, że wrzucą mnie jednak na przedporodową ale potem jednak zrezygnowali a więc zostałam. Czas się niemiłosiernie dłużył… ciągle ćwiczenia na piłce, leżenie i spacery po korytarzu. Ok. 23ej ściągnęłam Michała do siebie. Tak, tak był przy porodzie. Początkowo strasznie się obruszył, że podjęłam decyzję za niego o tym, aby mi towarzyszył podczas porodu ale odparłam na to wtedy „ a czy mnie ktoś pytał czy chcę rodzić?? Ja mam jakikolwiek wybór?? Nie. „ Więcej nie protestował :)
Cała noc zleciała nam na spacerowaniu po korytarzu, przysiadach przy parapecie w trakcie skurczu, ćwiczeniach na piłce… obecność partnera naprawdę dużo daje. Przyznam się, że gdyby nie on pewnie przy tych przysiadach o 5tej nad ranem poddałabym się, położyła na tym korytarzu i powiedziała, żeby robili ze mną co chcą bo nie mam już sił!!
My kobiety potrzebujemy wtedy naprawdę oparcia i ja je wtedy dostałam. Mierzył dzielnie moje skurcze, podnosił z przysiadu (podniesienie ciężaróweczki, która opadła z sił nie jest takie proste!!), podawał wodę, smarował usta szminką, prowadził do łazienki, abym obmywała twarz zimną wodą na otrzeźwienie. O 6ej rano nasze obopólne zmęczenie sięgnęło apogeum! byłam wściekła kiedy to następna na sali obok urodziła a ja nadal się męczyłam. Ale nareszcie po pewnym czasie pojawiła się nowa położna z lekarzem (dodam, że przy moim 21h pobycie na porodówce załapałam się na 3 zmiany położnych haha). Oznajmili mi, że rozwarcie jest na 9,5 a akcja porodowa się zatrzymała, zlitowali się i podali oksytocynę.
Wtedy to się dooooopieeero zaczęło!!! Najbardziej zapamiętałam jak kazała mi oddychać przez nos, zapomniała tylko do jasnej ciasnej, że mam nos zatkany i kaszel mnie męczy a wilgotność na sali porodowej, która wynosiła 27% nie pomagała mi w tym!!!
No ale jakimś cudem zaczęłam w końcu przeć, usłyszałąm, że widać włosy… główkę… a potem płacz Lenci- bezcenne. Położyli mi ją na brzuchu. Całe zmęczenie odeszło w siną dal. Mogłam ją głaskać patrzeć na nią i patrzeć…
Zabrali ją na te wszystkie pomiary. Usłyszeliśmy 10/10pkt. 3340kg. 55cm.
Zachwyt Michała był oczywiście przeogromny. Nie obyło się bez zdjęć i poinformowania smsami o narodzinach naszego Skarbka. Nigdy go takiego dumnego nie widziałam.
Później tatuśka niestety wygonili, ponieważ panowała wtedy epidemia grypy i odwiedziny były zakazane. Zostałyśmy same. Mogłam się już nią nacieszyć. Te malutkie rączki, te usteczka, ten nosek, ten śliczny dźwięk, który z siebie wydobywała jak płakała.
Kazali mi odpoczywać i się przespać ale jak tutaj iść spać kiedy człowiek cały w euforii!
W dodatku dziewczyny z Sali, której leżałam chwaliły mojego Osobnika za odwagę i wytrwałość przy porodzie. Przyznam, że dumna byłam wtedy podwójnie, nie tylko z powodu narodzin tak pięknej małej istotki ale również z tego, że mam takiego mężczyznę…

Tak o to po 9miesięcznych obawach jak to będzie kiedy pojawi się ten mały Szkrab wszystko stało się proste...

sobota, 7 grudnia 2013

początku początek początkowy....



    Początku początek początkowy.....

     Codzienne pranie, sprzątanie, gotowanie, pampersy, oliwki, ciuszki itp itd. Pojawia Wam się zapewne przed oczami obraz matki Polki, która zaniedbana z podkrążonymi oczami, każdego dnia leci z dzieckiem pod pachą na zakupy by następnie wrócić do domu ogarnąć stertę prania i upichcić mężusiowi przepyszny obiadek...
Nie każdy aspekt opisany powyżej pasuje do mojej osoby. Co prawda starałam się aby każdego dnia w domu było w miarę czysto, córcia nasza była zadbana, przewinięta, nakarmiona oraz umyta a osobnik, który wraca zmęczony z pracy miał co zjeść (pomijając oczywiście sytuacje kiedy to dany osobnik doprowadzał mnie do czystego szaleństwa lub prościej mówiąc po prostu jak każda prawdziwa kobieta miałam focha!).
Te wszystkie zajęcia życia codziennego NA SZCZĘŚCIE nie pozwoliły mi zapomnieć o chwili dla siebie w postaci pomalowania paznokci, zrobienia makijażu, wizyty u fryzjera itp. po to by lepiej czuć się ze sobą we własnej skórze aczkolwiek wygospodarować te kilka minut nie jest taką oczywistą oczywistością jakby się mogło wydawać! Ale o tym w kolejnych postach :)
A teraz pozwólcie, że opisze i przedstawie Wam MOJĄ WŁASNĄ RODZINKĘ.PL  :)

LENA- MÓJ NAJWIĘKSZY SKARB!
Pierwsze, niepodważalnie najważniejsze miejsce w moim życiu zajmuje istota, która pojawiła się na świecie niecałe 10 miesięcy temu. Niesamowite jak tak mała istotka a jednocześnie "wielka" potrafi przewartościować oraz uczynić piękniejszym życie kobiety. I tak oto od dnia 9lutego 2013 roku kiedy to pojawiła się na świecie w Strzelińskim szpitalu a Pani położna położyła mi na brzuchu cudnego, włochatego, czarnego czupurka- "Świat się kręci wokół Lenki" :)

HACZI
Golden Retriever- najcudowniejszy prezent urodzinowy, który pojawił się w moim życiu 2 lata temu, traktowany oczywiście jako pełnoprawny członek naszej rodzinki. Jak mówią niektórzy "wielkie bydle gubiące kupę sierści" ale ja nie wyobrażam sobie życia bez niego. Co prawda sierść ta daje się we znaki a latanie codziennie z odkurzaczem bywa męczące, jednak gdybym miała podjąć jeszcze raz decyzję pt. "sprawmy sobie psa" oczywiście byłaby taka sama jak wtedy :)
Poza tym Haczi swoją psią osobowością nadrabia z nawiązką kłaki, które gubi każdego dnia i wspaniale spisuje się jako "starszy brat" czuwający nad bezpieczeństwem Lenki.

OSOBNIK
Jak wiadomo wszystkim kobietom żyć z facetami ciężko ale bez nich jeszcze gorzej :)
Tak więc i w mojej rodzince pojawił się wyżej wymieniony osobnik jak również tatuś Lenki o imieniu Michał. Miejsce takowe a nie inne, ponieważ jak wiadomo dzieci są najważniejsze. Był kiedyś na miejscu pierwszym ale, że życie się przewartościowało zszedł na dalszy plan... Nie no żartuje oczywiście. :) 
Posiada dusze romantyka, aczkolwiek skrywa ją głęboko :)
Źle z nim nie mam, chociaż są takie dni kiedy oboje byśmy się z chęcią taśmą zakneblowali lub użyli zaklęcia jak z bajki pt. "Klub Myszki Miki" - "(...) uszami rusz i znikaj już(...)" ha ha ha. 
Osobnik ten potrafi gotować- tak wiem wiem wiele kobiet mi zapewne zazdrości, ale drogie Panie początki były naaaprawde ciężkie. Pisząc w skrócie: zapierał się rekami i nogami, że on gotować nie potrafi, jednak spróbował, jego trudy oraz starania zostały docenione i stwierdził, że to nic trudnego. Tak oto pichci mi obiadki do dziś dnia jeśli ma ochotę i czas mu na to pozwala :)

MATKA
Więc teraz słów kilka o mnie :)  Niegdyś uosobienie spokoju, przy której Osobnik również się wyciszał ale niestety w myśl przysłowia "z kim przestajesz takim się stajesz" zamieniłam się w krzykaczko- choleryczkę. Tylko czemu (pytam czemu??!!) to nie mogło pójść w druga stronę?? No ale jak to mówią "jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma" by życie nasze bardziej strawne było :)
Cały mój czas wolny oczywiście pochłania Lenczita. Nie zawsze czas ten jest usłany różami i miodem płynie, jednak kiedy moja cierpliwość ulega wyczerpaniu a na czole wyświetla się napis "bateria rozładowana" ona zaczyna się śmiać lub uśmiechać i wtedy akumulatory ładują się na nowo. Z córcia każdego dnia uczymy się siebie na nowo, ona poznaje świat a ja poznaje ją, świat razem z nią i siebie...

I tak oto powstał po dłuuuugim moim zbieraniu się do utworzenia bloga pierwszy post:) sukcesywnie oczywiście będą pojawiać się następne z lekkim humorem i przymrużeniem oka :)!!!