wtorek, 22 grudnia 2015

Przeterminowany post

Po raz kolejny się wycofałam. Brak mi samozaparcia i wsparcia. Brak mi też chyba wiary w siebie. Na szczęście czasem wystarczy impuls, tekst jednej z blogerek lub też zapytanie od kogoś kto czytał "Kasia czemu już nie piszesz? Czekam na nowy wpis."
Z Nowym Rokiem nadeszły plany i postanowienia. Tym razem się nie poddam, nie oleje. Nie będzie wymówek, że brakuje czasu. W końcu to coś co daje mi szczęście! Nie chce żeby po raz kolejny były to puste słowa. W końcówce zeszłego roku działo się dużo i dobrze. Ten Rok będzie lepszy niż wszystkie. Lżejszy. Bedzie mniej stresów a więcej radości. Tak czuje. Tak będzie. Będe miała wiecej czasu na docenienie tego co małe ale zarazem bardzo ważne.

Co prawda bum na Mikołaja oraz choinkę już za nami ale chce się czymś podzielić. Zabierałam się do tego tekstu dzień przed Wigilią. Niestety pierwszy raz w życiu dopadła mnie grypa i zaniemogłam (co dawało mi pretekst do tego by ten post nie ujrzał światła dziennego). Dziś po czyimś kopniaku zmodyfikowałam go i dzielę się z Wami przeterminowanym postem.

Przygotowania do świąt to czas, który ma w sobie troche magii. Zwłaszcza dla najmłodszych. Ja ze swojego dzieciństwa pamiętam, że czekałam na ten okres z wypiekami na twarzy. W rezultacie mojego pomagania było tyle co kot napłakał bo skupiało się to na ubieraniu choinki tylko i wyłącznie. Do kuchni miałam zakaz wstępu. Zawsze mama robiła wszystko sama, ponieważ nie chciała rzekomego bałaganu, który miał powstać podczas mojej pomocy. Ja i bałagan? Nie-mo-żli-we!

Odkąd pojawiła się na świecie Lenor obiecywałam sobie, że będe ją angażowała do pomocy podczas codziennych czynności. Tak robie do dziś. Moje dziecko garnie się do zamiatania podłogi zmiotką, za każdym razem gdy opróżniam zmywarkę to ona układa naczynia bądź sztućce (przy tym wie, które noże są ostre oraz że ma ich nie dotykać). Mopem myje podłoge jak nikt inny w domu a nasz pies ucieka wtedy gdzie pieprz rośnie bo wiecie, nieraz jej kij od mopa upadnie a Haczi do najodważniejszych niestety nie należy...

Raz podczas rozmowy z M. rzuciłam do tel. "kończe, musze zacząć ogarniać ten syf" a Lenor słysząc to gdzieś wybiegła z pokoju. Odwracam się a ona stoi w drzwiach pokoju w jednej rece szufelka w drugiej zmiotka. Pytam "Lena a co Ty bedziesz robić?" w odpowiedzi usłyszałam "mamo sif! Niunia spsiata"

Przy okazji świąt postanowiłam ja zaangażować również do pomocy w kuchni. Tak powstał pomysł na ciasteczka. Ciasto powstało dzień wcześniej i spokojnie sobie dojrzewało w lodowce. Oczywiście składniki do miski wsypywała ona. To nic, że zamiast 2łyżek cukru wsypała 4! Były słodsze święta u nas. A jak pięknie liczyła... jeden.. dwa.. tsy.. ctery!
Następnego dnia wyczekiwała robienia ciastek jak na szpilkach.
Kiedy już się do tego zabrałyśmy mała pannica postanowiła na ok 5cm kwadratowych ciasta przeznaczyc 0,5kg mąki. To jeszcze nic...
Wycinała foremkami tak, że zamiast z jednego placka powstać 15 ciasteczek powstało ok 6!
To też nic...
Kiedy zabrała się za wałkowanie większość mąki znalazła się na jej sukience, twarzy, podłodze i na mnie... Wyglądałyśmy jak córki młynarza. W duchu rzucałam epitetami ale po chwili stanął mi przed oczami obraz jak mama ganiła mnie za każdym razem, że źle, krzywo itd., aż padało "daj nie umiesz ja to lepiej zrobie". W rezultacie do 18go roku życia niezbyt garnęłam się do kucharzenia bo skoro mama lepiej to zrobi...
I tak patrząc na Lene starałam się emanować anielską cierpliwością, chociaż w myślach nadal rzuciłam czasem jakimś mięsem ale przecież nic co ludzkie nie jest Wam obce.
Miała frajde, że ho ho. W końcu wstawiłam ostatnią partie do piekarnika ale Lenor ani myslała odejść od jej kawałka ciasta.. Na szczęście uratowały nas lukrowe pisaki! Kiedy zamachałam ich paczką i powiedziałam, że najpierw kąpiel a potem polukruje ciasteczka w ciagu 10sekund stała w łazience. (To się dopiero nazywa siła persfazji).

Opowiadała całe święta o tym jak robiła ciasteczka. Serce rośnie patrząc na coś takiego. Sama z siebie też oczywiście byłam dumna jak paw. Nie należe do cierpliwych osób. Z Młodą ucze się tego każdego dnia.
Dzieki niej odkryłam, że macierzyństwo z dnia na dzień daje coraz więcej radości. To tranzakcja wymienna. Ja pomagam jej poznawać swiat a ona uczy mnie tego co najważniejsze. Jak być szczęśliwą, doceniać to co mam i cieszyć się z tak prozaicznej rzeczy jak robienie wspólnie ciastek bo to niby takie nic ale w dzisiejszym zaganianym świecie jednak tak wiele...

Pod choinką Młoda znalazła taki oto sprzęt. Radości było, że ho ho. W rezultacie całe święta podróżowaliśmy z jej prezentem.